Spory na komisji rady miejskiej
Trzy tematy zdominowały obrady komisji rady miejskiej. Pierwszy z nich pozornie błahy – nadawanie nazw ulicom w mieście – podzielił radnych, którzy w większości zgodni byli tylko co do tego, że komisja nazewnicza zawiodła pokładane w niej nadzieje, a półroczna praca nie przyniosła oczekiwanych efektów.
Dwie pozostałe kwestie, to pokłosie wracających jak bumerang skarg, z których jedną prawdopodobnie uda się rozwiązać, a drugą być może udało się… postawić na ostrzu noża.
O ile nie dziwi fakt, że ostatnie dwie sprawy (Ewy Rembowskiej oraz co najmniej 15 – letniego sporu lokalnego przedsiębiorcy z Dąbrowy Tarnowskiej z sąsiadką) budziły emocje radnych od dawna (a przy okazji, zwłaszcza w przypadku pierwszej z nich, wpłynęły na krytykę władzy przez naszych czytelników, ale i spory w gronie radnych), o tyle zaskoczeniem może być aż tak zagorzała dyskusja, jaka wywiązała się wokół nazewnictwa ulic.
Na wstępnie burmistrz poinformował o proponowanych zmianach w wieloletniej prognozie finansowej gminy Dąbrowa Tarnowska, w której widoczna jest racjonalizacja wydatków. Stanisław Początek wspomniał o błędnie rozliczonych deklaracjach podatkowych Telekomunikacji Polskiej, które skutkowały stratami dla gmin.
– NIK to zakwestionował. Część gmin machnęło ręką, ale ja uważam, że trzeba wszcząć postępowanie, żeby odzyskać źle naliczone przychody – powiedział Stanisław Początek.
W gruzach legł też pomysł przeniesienie Miejsko Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej z Urzędu Miasta do – jak to było planowane od dość dawna – opuszczonego hotelu pielęgniarek. MOPS znajdzie prawdopodobnie siedzibę w lokalach „Budomexu” przy ulicy Berka Joselewicza 8, w centrum miasta. Gmina źle wyszła w tym przypadku na rozmowach z powiatem. O tym, że dla ośrodka pomocy społecznej nie będzie miejsca w dawnym hotelu pielęgniarek wiedziano już od pewnego czasu. Burmistrz jednak, znacznie wcześniej, zapewnił lokale zastępcze osobie samotnej i trzem rodzinom, które musiały opuścić hotel. Potem jednak starostwo przedstawiło mu warunki – jego zdaniem – nie do przyjęcia: MOPS miał zajmować kawałek pierwszego i drugiego piętra, parter zaś miał być przeznaczony na usługi komercyjne.
– To jest nieporozumienie. Rezygnuję z ubiegania się o zakup (bo to miał być zakup, a nie oddanie za darmo). Jaki będzie miał powiat pomysł dalej – nie wiem? – mówił Stanisław Początek.
Klienci pomocy społecznej to również osoby starsze, chore, niepełnosprawne. Umieszczenie lokali MOPS – u na piętrach, a na parterze tworzenie usług komercyjnych, to dla burmistrza nieporozumienie. Wydaje się jednak, że na takich zagrywkach powiatu burmistrz nie tylko nie straci, ale może zyskać. Stracić może natomiast starosta, gdyż można przypuszczać, że taka decyzja nadwątli pozytywne stosunki gminy i powiatu wyrażane najczęściej w pochwałach oraz przyznawanych wzajemnie odznaczeniach i medalach. Burmistrz zaś zaoszczędzi na tym, gdyż „Budomex” należy do gminy, a więc odpadnie kwestia wynajmu bądź zakupu pomieszczeń. Zaoszczędzone pieniądze gmina przeznaczy na – jak to określił Stanisław Początek – „modernizację własnej substancji”, czyli inwestycje związane z polepszeniem jakości obsługi petentów, np. przeniesienie Kasy z pierwszego piętra urzędu na parter itp. Już w tegorocznym budżecie gmina uwzględniła 30 tys. zł. na opracowanie dokumentacji i projektu adaptacji tego budynku. W przyszłorocznym budżecie samorząd uwzględni zaś koszty samej adaptacji.
Pod znakiem zapytania stoi tegoroczne święto plonów w gminie. Od radnych i sołtysów wsi zależy, czy impreza w ogóle się odbędzie. Przed takim samym problemem stoi powiat – na razie nie wiadomo, czy dożynki powiatowe dojdą do skutku. Decyzja ma zapaść w ciągu tygodnia. Na przeszkodzie stanęła tegoroczna powódź, która zniszczyła plony w wielu gminach.
W przyszłości (a jest to perspektywa co najmniej 5 następnych lat) w Tarnowie powstanie spalarnia odpadów; w kosztach partycypować będzie również Dąbrowa Tarnowska (jako jeden z trzydziestu samorządów zainteresowanych korzystaniem ze spalarni). Samorządy będą również wspólnie aplikować o pieniądze unijne, które w większości pokryją koszty inwestycji.
Po przemowie burmistrza nadszedł czas na zreferowanie półrocznych dokonań komisji nazewniczej, które przedstawił jej przewodniczący Andrzej Giza. Przez – jak niektórzy radni dowodzą – pół roku prac komisji udało się ustalić 2 nowe nazwy ulic. Ulica nieopodal Oleśnicy (dotychczas bez nazwy) zyskała miano „Akacjowej”. Ulicę przy Jagiellońskiej, za księżym lasem, w lewo nazwano „Spokojną”.
– Co nie znaczy, że po przyjęciu uchwały tam będzie spokojnie. – żartował burmistrz.
Odrzucona została zaś propozycja Cechu Rzemiosł Różnych na zmianę nazwy ulicy Oleśnickiej bocznej. Nie zgodzili się na to mieszkańcy, czym zainteresował się związany z Cechem Tadeusz Gubernat, który oczekiwał podania nazwisk oponentów.
– To nie jest komisja śledcza – upominali go koledzy z rady.
– To ja jeszcze proponuję dwie ulice Grunwaldzkie. – ironizował Gubernat, któremu nie spodobało się, że nazwy niektórych ulic w Dąbrowie Tarnowskiej powtarzają się zyskując jedynie dopisek np. boczna (vide: Oleśnicka boczna).
– Czernich jest trzy. – dopowiedział przewodniczący rady miejskiej, który tym razem siedział wśród radnych, gdyż obrady komisji prowadził zwyczajowo Jacek Świątek.
– Trzeba robić wszystko, a nie robić „sztukę dla sztuki” (…) Zrobić dwie ulice z tego –
w lewo i w prawo. Ta w prawo co idzie, w przyszłości się rozciągnie. (…) Nasza rada jest nie wiem po co? Żeby prostować i ułatwiać ludziom, czy żeby wszystko utrudniać? – denerwował się Gubernat.
Radny Jacek Ryczek zaproponował uporządkowanie numeracji ulic na wsiach, gdzie o to najtrudniej, a dotarcie do wyznaczonego miejsca na czas graniczy nieraz z cudem (zwłaszcza, gdy chodzi o ratownictwo medyczne).
– Musi być decyzja, czy bierzemy się za konkretna robotę. To trzeba naprawdę kiedyś uregulować. Tak być nie może. Żeby rady sołeckie się tym zajęły.
– W Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Tarnowie przyjmuje gość z Krakowa, który nie zna tej okolicy (…). Taka jest prawda. To trzeba zrobić. Komisja musi powstać – dowodził Jacek Ryczek, który najlepiej w całej radzie zna się na ratownictwie medycznym. Radny wyjaśniał, jakim utrudnieniem dla służb ratunkowych jest złe nazewnictwo ulic (powtarzające się nazwy) i niewłaściwa numeracja.
Z dotychczasowych osiągnięć komisji nazewniczej tłumaczyła się Magdalena Ryczek, która w pracach tejże komisji uczestniczyła:
– Mieszkańcy się przekomarzali. Mieszkańcy nie chcieli. Była odczuwalna ogólna niechęć. Raczej przychylaliśmy się do propozycji mieszkańców.
– Kilka lat temu był ten sam komplet i dyskusji nie było. Rada podjęła uchwałę i tak musiało być. I nie było problemów. – przekonywał Władysław Knutelski.
– To jest dobry pomysł, ale drogi, bo wszystkie dokumenty trzeba wymieniać – zauważył prowadzący obrady komisji Jacek Świątek.
– Nadanie nazw wiąże się z kosztami. W wioskach w górach, np. w gminie Iwkowa, realizują projekt z dotacji Unii. Są zwyczajowe nazwy tych terenów. Stojaki pod daszkiem i strzałka; na mapce można to sobie zobaczyć. I to by było prostsze – proponowała Bogusława Serwicka.
– Ja tu odnoszę wrażenie, że coś tu zostało niedopracowane. Nazwy tych ulic, to mizerny efekt komisji. Trzeba było wystąpić przez internet do mieszkańców. Po pół roku pracy komisji my chcemy komisję powoływać. Może zawinił zły przepływ informacji. Nie wystąpiliśmy z propozycjami nazw. Trzeba się wziąć do roboty. – zauważył Jacek Sarat, który negatywnie ocenił półroczne dokonania komisji.
– Na stronie internetowej gminy była informacja. Później były tylko trzy miesiące do uchwalenia – tłumaczył się Andrzej Giza.
– Najpierw powinien być pomysł, potem dyskusja. – nie odpuszczał Sarat, którego nie przekonały tłumaczenia kolegi z rady.
– Nie można powiedzieć, że komisja nie pracowała. Nie robiła tego zza biurka, ex cathedra. Efekt jest znikomy, to jest znikomy. Ale nie możemy ludzi na siłę uszczęśliwiać – w obronie komisji stanął Jacek Świątek.
Radny Kazimierz Pinas zaproponował zaś, by gmina wzięła na siebie koszty opłat za wymianę dokumentów związaną ze zmianą nazw ulic.
– Komisja musi się oprzeć o przepisy. Możemy zmieniać nazwę tam, gdzie gmina ma własność. – tłumaczył Giza.
– Za torami na Oleśnickiej jest dwa domy. Jeden z nich ma Nadbrzeżną, a drugi Oleśnicką. I tu dyskutujemy, że ktoś coś mówił, a ktoś nie mówił. To jest polityczna sprawa, by nie nazwać tej ulicy!!! Ludzie, przestańmy mydlić oczy – emocjonował się Tadeusz Gubernat.
– To jest dotąd, dokąd ktoś nie wezwie pogotowia do siebie. (…) Dzisiaj nikt nikogo nie zna. (…) Zobaczycie – wspomnicie moje słowa za parę lat. Wszystko jest „cacy”, gdy jest „cacy”. – przekonywał Jacek Ryczek.
– Ten problem jest. Ja byłbym daleki od krytyki dokonań tej komisji. Ale trudno się tu nie zgodzić z wypowiedzią np. Pana Knutelskiego czy Gubernata. Może to stworzyć niebezpieczeństwo. Zaczynają się też dziwne numeracje. Robi się nam to samo na Warszawskiej R, M, N… Zróbmy ten mały krok; to, co zostało zaproponowane. Nie rozwiązujmy tej komisji może. Przygotuję, ile by to kosztowało, by w całej gminie uporządkować numerację. Przygotuję takie rozpoznanie. Wtedy zastanowimy się, czy nas na to stać. Jak powiemy: „tak ma być i nie dyskutujcie”, to będzie totalne narzekanie i jeszcze większy bałagan. Jeżeli schowamy głowę w piach i nie zrobimy tego, to problem wróci w kolejnej kadencji. A samorząd ma służyć mieszkańcom. Wiem, że to są koszty, ale to trzeba zrobić. We wrześniu będą konsultacje sołeckie – wtedy się to zrobi – wyjaśniał burmistrz.
Podobny spór, ale na o wiele mniejszą skalę, rozgorzał wokół wdrożenia w życie ustawy śmieciowej, na podstawie której gmina przyjęła własną uchwałę.
– Już wg mnie są pierwsze błędy w tej uchwale. Dlaczego gmina nie wzięła na siebie rozliczenia gminy z przedsiębiorcami? (…) Segregowane mogłyby iść do wspólnego kontenera i od firm, i od mieszkańców. – zabrał głos Jacek Sarat..
– Nie zgodzę się z Panem. Kiedyś to będzie realizowane jako jeden system. Ale dzisiaj trzeba ustalić wielkość odpadów. W gospodarstwie domowym nie wytwarza się tyle odpadów, co w firmie. Jest niezwykła słabość naszego państwa. Np. opłaty produktowe płaci mieszkaniec, a nie firma. Np. takie butelki po piwie. (…) Cały system jest chory. Nie da się tego zorganizować. Przerzucono koszty na mieszkańców. Wydaje mi się, że to będzie sprawiedliwe. Każdy zapłaci za swoje – dowodził Marek Minorczyk.
– Zapłacicie za to, jak za zboże. Po raz drugi. Prostych spraw u nas nie można wprowadzać – denerwował się Gubernat.
– Przedsiębiorcy mogli to podpisać z gminą. A Pan burmistrz wciąż powtarza, że jakieś śmieci firm znajdują się w tych kontenerach. Jest inny problem – w segregacji – upierał się Sarat.
– Wiem, co mówię. Mówię prawdę. Gdzie to się podziewa? Przecież to wszystko jest popakowane. Proszę, żebyście rzetelnie rozmawiali o problemie. Każdy z firmy ma obowiązek to uregulować i zapłaci za swoje. – denerwował się Minorczyk.
Na szczęście „śmieciowa” dyskusja dobiegła końca i ustąpiła miejsca nie mniej interesującej sprawie Ewy Rembowskiej, o której pisaliśmy już wielokrotnie. Dotąd nie udało się pozytywnie rozpatrzyć sprawy mieszkanki Dąbrowy poszkodowanej w wyniku powodzi. Tym razem prawdopodobnie nastąpił przełom. Ewa Rembowska z pełnomocnikiem z kancelarii adwokackiej opuścili salę obrad zadowoleni.
– Pani Rembowska jest obecna na sesji. Problem wiąże się z tym, że budynek jest blisko przy korycie rzeki, przy ulicy Oleśnickiej. Za każdym razem nie tylko podczas powodzi, ale też podtopień, powoduje to olbrzymie zniszczenia. W 2010 r. Państwo Rembowscy nie mogli skorzystać z pomocy rządowej. – I tu burmistrz szczegółowo nakreślił trudną sytuację Ewy Rembowskiej:
– Inny pomysł: sprzedaż działki, ale jest takie prawo, że musimy sprzedać z budynkiem, który jest własnością Pani Rembowskiej. Od tego rada byłaby władna udzielić wysokiej bonifikaty. Remont byłby niecelowy. (…) Potem przejmujemy to na siebie w zamian za inny grunt, gdzie można się wybudować. Mamy na wymianę działkę prawie 9 – arową. Jeżeli ten tryb myślenia rada akceptuje. Ta bonifikata powinna być w tym przypadku w granicach 90%. (…) To jest pomoc materialna gminy; jest to gest samorządu. Budynki formalnie nadają się do rozbiórki. Protokół rozbiórki w aktach jest zawieszony, bo nie ma na kogo wystawić nakazu. – tłumaczył Stanisław Początek.
Głos zabrał również pełnomocnik Ewy Rembowskiej, który podziękował za wypracowanie najlepszego rozwiązania dla rodziny powodzian. Chodzi o wykup działki wraz z domem z dużą bonifikatą, a potem wymianę na pełnowartościowy grunt, na którym można rozpocząć bezpieczną budowę domu.
– Do tej pory chcieliśmy remontować ten budynek. (…) Ale kilkanaście lat temu kolejna powódź, kolejne zniszczenia. Egzystencja w takich warunkach nie jest możliwa. Jest to jedyna możliwość, by tę sprawę rozwiązać. (…) Popieram jak najbardziej ten wniosek – mówił pełnomocnik Rembowskich.
– Pomijając tu kwestię wyceny. Na dzień dzisiejszy nie mamy wyceny. Sprzedajemy im ich własność (– To jest działanie wyrafinowanego złodzieja – włączył się do dyskusji Józef Nowak) – W jakich granicach wyceny my się tu obracamy? – dopytywał Gubernat.
– Organy gminy są organami poważnymi i przewidywalnymi. Jeśli mówimy, że sprzedamy tę działkę zabudowaną, to tak po prostu będzie. Ja też mam taką samą opinię, że w wielu przypadkach prawo polskie jest kuriozalne – mówił Stanisław Początek.
– Ale to chodzi o wycenę. Jeśli dzisiaj powiemy, że dajemy bonifikatę. To trzeba nareszcie uregulować. Ktoś kiedyś popełnił błąd i my musimy to dzisiaj naprawić. My mamy dać działkę w ramach uregulowania rzeki Breń – włączył się Władysław Knutelski.
– Dyskutujmy i dojdźmy do konsensusu. To nie jest jarmark – zachęcał burmistrz.
Tomasz Budyn zaproponował w takim przypadku (trudnej sytuacji Państwa Rembowskich) 99 – procentową bonifikatę.
– Żeby nam ktoś nie zarzucił niegospodarności – oponował Kazimierz Pinas
– Ale to jest sytuacja wyjątkowa. Państwo Rembowscy są w sytuacji wyjątkowej – tłumaczył Budyn. Za rodziną powodzian opowiedział się również Jacek Ryczek, który poparł wcześniejszą propozycję.
– Do tej pory Państwo Rembowscy byli traktowani jak „zbędny balast”, a nie jak rodzina powodzian. Uzasadnienie ma być tak napisane, żeby nie było dyskusji. Ciągle pada pytanie: „co Pan, Panie burmistrzu dla tych powodzian zrobił?”. Ta pierwsza uchwała została tak napisana, że jakby ją pies zjadł, to by się wściekł. – oburzał się Gubernat.
W wyniku wypracowania konsensusu, do którego tak zachęcał burmistrz, ustalono 99 – procentową bonifikatę dla rodziny powodzian na wykup ziemi.
– Decydujemy się jak najszybciej możemy z uwzględnieniem procedur prawnych – podkreślił burmistrz.
– Gmina nigdy nie utrudniała. Zawsze chciała pomóc! Kto Was w błąd wprowadzał? – złościł się Józef Lizak przypominając, że sytuacja była przedstawiana w taki sposób, jakby to mieszkańcy musieli walczyć z gminą. Pytanie jednak, czy dotychczas tak nie było? Ważne, że po dość długiej batalii, tłumaczonej przez burmistrza formalnościami prawnymi, znaleziono optymalne rozwiązanie dla obu stron.
Tak łatwo nie poszło w przypadku (poruszanego również niedawno) listu repatriantki, która chce się osiedlić w Dąbrowie Tarnowskiej pod warunkiem, zagwarantowanego przez gminę, mieszkania i pracy. Rada była podzielona. Jedni radni optowali za tą prośbą, inni opowiadali się przeciw, tłumacząc, że będzie się to odbywać kosztem bezrobotnych mieszkańców i tych, którzy od wielu lat bezskutecznie oczekują na przydział lokalu komunalnego. Wyrażana przez repatriantkę chęć pracy w zawodzie nauczycielki języków obcych w gminie Dąbrowa Tarnowska, gdzie przekształca się szkoły (i co za tym idzie likwiduje, lub ogranicza etaty nauczycielskie) nie ułatwia radzie podjęcia takiej decyzji. Z drugiej strony – negatywnie oceniona może również odmowa, o czym radni doskonale wiedzą. Na końcu jednak 13 radnych opowiedziało się za, 1 – przeciw i 1 wstrzymał się od głosu.
Jednak list repatriantki był tylko wstępem do naprawdę trudnych kwestii – czyli sprawy jednego z lokalnych przedsiębiorców. Chodzi o trwający już ponad 15 lat spór tegoż przedsiębiorcy z sąsiadką.
Chodzi m.in. o dojazd od ulicy Hallera do działek przedsiębiorcy i zwaśnionej z nim mieszkanki tejże ulicy oraz o blaszany garaż, który kobieta decyzją władz ma usunąć.
Obie strony sporu czują się pokrzywdzone i wskazują swojego przeciwnika jako jedynego winnego zaistniałej sytuacji.
Na początku prowadzący obrady komisji odczytał oba listy, które wpłynęły do rady miejskiej. Ich treść była zupełnie przeciwstawna. List mieszkanki zawierał przy tym dużo oskarżeń nie tylko w kierunku przedsiębiorcy, ale także lokalnej władzy (w tym również przewodniczącego rady miejskiej), która – jej zdaniem – nie chce jej pomóc.
W liście znajdują się m.in. takie stwierdzenia, jak: „publiczne pomawianie mnie przez Pana przewodniczącego i jego ironiczna reakcja”, „sprzedaż działki jest matactwem, które należy zbadać” itp. W liście przedsiębiorcy znalazł się zaś wniosek o sprzedaż spornego kawałka gruntu w trybie bezprzetargowym, na potrzeby rozwoju firmy.
Ustalenia komisji, która zajmowała się już tą sprawą, odczytał Stanisław Ostrowski. Radni zaopiniowali, że należy sprzedać działkę przedsiębiorcy, a kobiecie nakazać przeniesienie garażu. Marek Minorczyk przedstawił stan prawny spornego kawałka gruntu i wyjaśnił sytuację od strony formalnej. Trudno było jednak jednoznacznie ustalić, jaki status posiada działka – w niektórych dokumentach widnieje jako… droga, a drogi gminie sprzedać nie wolno, na co zwrócił uwagę Gubernat.
Potem wywiązał się spór między radnymi o to, kto tak naprawdę jest w tej sprawie pokrzywdzony: kobieta czy przedsiębiorca. Oczywiście zdania były podzielone.
– Gmina zakazuje przejazdu obywatelowi. W takiej jesteśmy sytuacji. Dziś my jako rada chcemy jednego obywatela całkowicie pozbawić dojazdu, a drugiemu dać w całości. To jest rzecz skandaliczna, że gmina tak robi. Aż się dziwię, że my się tak wypowiadamy. Opowiadanie się za sprzedażą działki jest opowiadaniem się gminy po jednej stronie konfliktu. (…) Po 23 latach demokracji gmina zakazuje jednej osobie wjazdu – oburzał się Sarat.
– Nigdy ta Pani nie dostała zgody na obsługę komunikacyjną – włączył się Minirczyk.
Głos zabrał również główny zainteresowany – dąbrowski przedsiębiorca, który prowadząc biznes musi mieć dojazd od ul. Hallera. Tak jak i skłócona z nim mieszkanka, dostał zaproszenie na obrady komisji (z którego, w przeciwieństwie do kobiety, skorzystał). Przedsiębiorca uważa się za poszkodowanego i oskarża o wszystko sąsiadkę.
– Jako jedyny mieszkaniec przy Hallera nie mam dojazdu do swych gruntów. To Pani K. odbiera takie prawa do korzystania. Jako jedyny mieszkaniec nie mogę dojechać do swojej nieruchomości. Ja dzisiaj prowadzę uprawę pieczarek. Zamawiam dostawę i ten samochód przyjeżdża do ulicy Hallera. Dlaczego są problemy? Pani K. uważa, że nie mam żadnych praw do wjazdu. W zimie sam odśnieżam drogę, a powinna to robić gmina. Coś, co robię dla siebie i ludzi jest obracane przeciwko mnie. Od 96 r. prowadzę uprawę pieczarek – część tego wszystkiego w formie podatków wraca do gminy. Dlaczego ja codziennie muszę znosić upokorzenia: „Dlaczego ten bandyta wjeżdża?”. Nie chcę być lepszym mieszkańcem ulicy Hallera, ale nie chcę być gorszym. – tłumaczył przedsiębiorca grożąc, że wycofa się z tej gminy, jeżeli dalej będzie napotykał na takie utrudnienia.
– Załatwcie tę sprawę w taki sposób, żeby ktoś, kto przyjedzie do mnie mógł chociaż się zatrzymać. Żyjemy w XXI wieku. Kiedyś na własny koszt ten odcinek drogi utwardzałem. Lepiej – to nie znaczy kosztem drugiego. Ja tu mam część tych wyroków sądu – jeżeli wyroki są pozytywne dla Pani K., to tylko z przyczyn proceduralnych, bo większość wyroków nie jest. Mam monitoring i chcę puścić te filmiki do internetu: jak się człowiek zachowuje – ten biedny, pokrzywdzony przez los. Mogę sprawę skierować do sądu cywilnego, ale co osiągnę??? Chcę mieć możliwość normalnego dojazdu do mojej posesji. Czy warto wspierać rozwój gospodarczy gminy, czy nie? Moja nowa inwestycja może być w Dąbrowie lub w Oleśnie zrealizowana. Złożę wniosek na pozwolenie na budowę. A dzisiaj słyszałem na tej sali decyzje, za które trzeba Was pochwalić. Niech mi gmina sprzeda tę działkę, a ja Wam tę drugą oddam za darmo. To nie jest decyzja przeciwko komuś. Pani K. z premedytacją zrobiła coś niezgodnego z prawem, a teraz prosi, by to uszanować, bo wydała na to pieniądze. My się tu prawie wszyscy znamy. Ja nie należę do ludzi, którzy się przechwalają. Dzisiaj proszę Was, żeby tę kwestię uregulować. – mówił przedsiębiorca.
– Jutro Pan burmistrz powie z czystym sumieniem, że tego nie zrobił, tylko zrobiła to rada. Dojazd ja muszę mieć do posesji, ale na zasadach ogólnie obowiązujących. Musimy spojrzeć na tę sprawę z punktu widzenia przedsiębiorcy, ale musimy też z punktu widzenia Pani K. i gminy. Pochopna decyzja jest złą decyzją – dowodził Sarat.
Do dyskusji włączyła się Józefa Borowska – Marciniak, która opowiedziała się zdecydowanie po stronie przedsiębiorcy, a wyprowadzona z równowagi podnosiła głos.
– Pani K. chce jeździć i tędy, i tędy. (…) Może Pan Sarat nie ma problemu z niewygodnym sąsiadem? Dziwię się, że Pan Sarat jako przedsiębiorca nie rozumie drugiego przedsiębiorcy. Jeśli ta Pani lubi się kłócić, to tak już ma – nie wiem, nie znam, ale na podstawie pism tak wnioskuję. 20 lat było tak źle, to niech będzie źle dalej!!! A co to jest za problem przestawić blaszak – burzyła się radna.
Do dyskusji włączył się również przewodniczący:
– To się musi wreszcie skończyć. Jak byłem radnym w 94 r., to już ta sprawa trwała. Zjazd ma od ulicy Hallera. Zaręczam Państwa radnych i burmistrza, że tylko zapytałem, gdzie Pani ma zjazd. Później wciska się komuś coś w usta, czego nie powiedział – przewodniczący odniósł się do pisma mieszkanki, która oskarżała go o publiczne pomawianie zamiast udzielenia pomocy.
– Czy gmina może sprzedać drogę, bo w ewidencji gruntów stoi to jako droga? Nadzór w Krakowie będzie jednoznaczny – jak gmina mogła sprzedać drogę? Ja tu jestem za przedsiębiorcą, za Panem K., ale róbmy to z rozwagą. Gminie nie wolno drogi sprzedać! Zmieńcie w ewidencji gruntów zapis. – tłumaczył Gubernat.
– Jakąś decyzję podjąć musimy. Czy opinia Nadzoru coś w tym zmieni? Chcę rozjaśnienia tego pod względem prawnym – domagał się Jacek Świątek.
Podjął się tego Minorczyk, który usiłował wyjaśnić sytuację prawną.
– Wyrażając tę decyzję nie byłem przeciwko Panu K. ani Pani K. Ale teraz okazuje się, że mamy zbyt wiele niewiadomych. Nie ma nic w tym złego, że chcemy podejmować dobre decyzje, a nie takie, które wojewoda chwali – tłumaczył Sarat.
– Nadzór Budowlany był za legalizacją. Wnieśliśmy swój sprzeciw, bo Pani ma zjazd z ul. Hallera. Napisaliśmy, że w ciągu roku musi zmienić sobie położenie blaszaka, bo w ciągu roku zamierzmy działkę sprzedać. To jest przedsiębiorca, który na tym traci. Stąd gmina opowiedziała się po stronie Pana K. Powinniśmy jednak tu zająć stanowisko, bo to jest siedlisko konfliktu. On mówi: „pomóżcie mi, bo już mam dość”, a my mówimy, że jesteśmy fajni dla wszystkich: dla tych, co przestrzegają prawa i dla tych, co „idą po bandzie”. Że to nie zadowoli drugiej strony – mamy tego świadomość. Wydaje mi się, że komisja miała rację. – przekonywał burmistrz zwracając jednocześnie radnym uwagę na ich brak zapału do pracy (sala pustoszała w toku obrad coraz bardziej. Do końca – przez pięć i pół godziny sesji – dotrwali tylko nieliczni radni, co zirytowało burmistrza).
– Nie wiem, dlaczego tak jest, że na początku mamy zapał, a teraz jesteśmy zdziesiątkowani? – zwracał uwagę Stanisław Początek. Mianem „niepotrzebnej decyzji” określił burmistrz decyzję Andrzeja Kity o pozwoleniu na budowę.
– Decyzja o budowie została uchylona. Gmina zostawiła decyzję do zjazdu. Jest to działka wykorzystana jako przejazd. Ja mam ze cztery decyzje na ten temat i jest to raz działka, raz droga – wyjaśniał przedsiębiorca.
– Konflikt, który trwa już 15 lat należy wreszcie zakończyć – zachęcał na koniec Andrzej Giza.
Decyzja w tej sprawie zapadnie podczas obrad rady miejskiej. Na razie radni obecni na komisjach przychylili się do rozwiązania sprawy na korzyść przedsiębiorcy. Może on ubiegać się o zakup działki, ale nie tak jak wnioskował – w przetargu wyłącznym – lecz ograniczonym, w którym będzie mogła uczestniczyć również skłócona z przedsiębiorcą mieszkanka. I o ile gminie udało się „wyjść z twarzą” w przypadku sprawy Ewy Rembowskiej (która również niebezpiecznie się przeciągała) i przy okazji pomóc rodzinie powodzian, która znalazła się w bardzo trudnej sytuacji losowej, o tyle decyzja w tej drugiej sprawie prawdopodobnie nie tylko nie zakończy konfliktu między przedsiębiorcą, a jego sąsiadką, ale może go jeszcze zaognić. Nawet jeżeli któryś z uczestników sporu zakupi działkę na zasadach zgodnych z prawem (o ile nie jest to, jak przypuszczał radny Gubernat, droga, której gminie sprzedać nie wolno), drugiej stronie pozostaną wszelkie możliwe instytucje odwoławcze, z których zapewne skorzysta.
Gdy wyczerpią się możliwości formalne prawdopodobnie i tak pozostanie prywatny konflikt dwóch mieszkańców (spotęgowany decyzją gminy).
Gmina, i trudno się temu dziwić, nie chce się pozbyć ze swojego terenu przedsiębiorcy, który inwestuje, daje miejsca pracy i odprowadza podatki. Opowiedzenie się po jednej ze stron może wywołać jednak przykre wrażenie, że samorząd ma swoich „faworytów”. Rozwiązania, by „wilk był syty, a owca cała” prawdopodobnie nie da się w tej sprawie wypracować. Radni doskonale jednak wiedzą, że takie „zwyczajne” sprawy zaważą potem na ocenie ich pracy, a póki co mogą wpłynąć na krytykę ich działań. Dotąd łatwiej było im omijać „szerokim łukiem” tę sprawę i nie mieszać się w konflikty mieszkańców. Na dłuższą metę takie unikanie podjęcia odpowiedzialności nie przyniesie jednak korzyści, bo 15–letni konflikt sąsiedzki, w który zaangażowane zostały wszelkie możliwe instytucje, nie może przecież trwać kolejnych 15 lat.
Ula Skórka