Na sesji: Czy będzie jak z wiatrakami?
80. mieszkańców miasta podpisało się przeciw budowie nadajnika telefonii komórkowej na dachu bloku przy ul. Granicznej. Czy szykuje się powtórka z historii walki z wiatrakami?
Raczej nie, gdyż burmistrz i rada deklarują, że ważniejsze, niż kwestie ekonomiczne jest dobro mieszkańców. Wybory samorządowe nadchodzą więc wielkimi krokami…
To, że lokalni politycy szykują się już do wyborów widać od zeszłego roku, zwłaszcza na sesjach powiatowych. Ale w gminie „kampania” wyraźnie rozpoczęła się na ostatniej sesji rady miejskiej, gdzie radni nawet nie ukrywali, że nawiązują do wyborów.
Zapowiedzią burzliwego przebiegu sesji były „niewygodne” pytaniach radnych. Rozpoczął Jacek Sarat, który pytał o odłączenie od zasilania MPEC – u kilku bloków w Dąbrowie Tarnowskiej.
– W trudnej sytuacji znajdą się mieszkańcy Westerplatte – ich ogrzewanie będzie droższe. Jaki jest los MPEC – u? Pozostałe bloki nie są w stanie utrzymać obiektu. Po tych odłączeniach los MPEC – u będzie przesądzony – mówił radny.
– Co będzie dalej ze spółką MPEC? Mamy do wyboru dwie drogi. MPEC zaciąga pożyczkę i będzie za to wymieniać ciepłociągi, które są stare. MPEC nie ma zdolności kredytowej i 400 – 500 tys. zł pożyczki musielibyśmy poręczyć, i wtedy podniesie się cena ciepła. Skoro spółdzielnia chce rozważyć sprawę indywidualnych kotłowni, to dlaczego takiej drogi nie obierać? Gdyby tą drogą iść, to trzeba dalej iść. MPEC stopniowo na Westerplatte wygaszać. Jeszcze przez kilkanaście lat może popracować, ale staniemy przed faktem, że trzeba to będzie modernizować. – tłumaczył Stanisław Początek.
Radni Andrzej Giza i Józef Lizak udowodnili, że są na bieżąco z „przeglądem” lokalnych mediów i nawiązali do sprawy budowy nadajnika telefonii komórkowej na jednym z bloków w centrum miasta. Lizak nie ukrywał nawet, że takich rzeczy nie robi się przed wyborami. Obydwoje przyznali, że te informacje zdobyli z mediów.
– Chciałbym się dowiedzieć, jaki jest wpływ nadajnika telefonii komórkowej na zdrowie mieszkańców? – pytał Giza.
– Dlaczego takich ważnych rzeczy nie dyskutujemy tutaj? – zarzucał Lizak, który dowodził, że nie wiadomo, jaki wpływ na zdrowie mieszkańców będzie miała planowana inwestycja.
Na tema ewentualnych ekspertyz oddziaływania pól magnetycznych powiedział:
– U nas kto sobie zamówi, taką dostaje odpowiedź. Mają bardzo zły wpływ na zdrowie ludzkie. Większość opisów mówi, że to promieniowanie nie idzie w dół, ale bocznie. Z tym trzeba się wstrzymać i to rozważyć. Mam tu ze sobą odmowę z województwa małopolskiego; uzasadniają to różnymi problemami – zbyt bliska lokalizacja od budynków mieszkalnych, zły wpływ na zdrowie ludzi. Nie są w stanie ocenić rzetelnie wpływu. Są gminy, które zdrowie mieszkańców biorą pod uwagę, a tu jakoś tak przejdzie bez echa i będzie dobrze. Dziwię się, że takie rzeczy robi się przed wyborami, tym bardziej, że nasze media tylko na to czekają! – dowodził Lizak.
Radni dobrze wiedzą, jaki może być odbiór społeczny inwestycji typu wiatraki, lub antena telefonii komórkowej. „Obrona” mieszkańców przed nadajnikiem w centrum miasta, a nawet tylko zapytanie w tej sprawie na sesji, może „punktować” przy wyborach. Wie to również burmistrz, który zadeklarował, że gmina nie chce robić nic przeciw mieszkańcom.
Trudno się dziwić obawom lokalnych polityków, którzy – jak można sądzić – czytają komentarze mieszkańców Dąbrowy na swój temat. Nasi Czytelnicy, na podstawie działań lokalnych władz, wyrobili sobie krytyczne opinie o ich rządach, np. takie: Pani Ulu proszę napisać o kolejnym działaniu władz na szkodę zdrowia ludzi. (…) Szpital likwidują, piękne zdrowe drzewa z centrum wycinają, w zamian władza montuje szkodliwe dla zdrowia i życia urządzenia.
Do rady miejskiej wpłynął protest 80 mieszkańców Dąbrowy Tarnowskiej w sprawie budowy stacji bazowej telefonii komórkowej. Mieszkańcy przedstawili swoje zarzuty, a w szczególności obawy przed negatywnym oddziaływaniem nadajnika na zdrowie ludzi. Dowodzili, że stacja bazowa działa nawet w promieniu 300 – 400 m. od lokalizacji inwestycji. Przedsięwzięcie – ich zdaniem – przyczyniło się także do wytworzenia konfliktu społecznego. Otrzymaliśmy nawet komentarz o takiej treści:
Zacznę może od tego, że kompletną nieprawdą jest informacja, że wszyscy mieszkańcy naszego bloku zgodzili się na taką inwestycję. Od samego początku, tj. od pierwszego spotkania z władzami spółdzielni część mieszkańców stanowczo opowiedziała się przeciw instalacji masztu na bloku. Niestety zdecydowała większość… Ps. W krajach takich jak Hiszpania, Szwajcaria czy Francja umieszczanie tego typu nadajników jest zabronione w promieniu 500 metrów od szkół, przedszkoli i szpitali… Ktoś może wie dlaczego ??? – napisał jeden z naszych Czytelników.
Mieszkańcy poprosili przewodniczącego rady miejskiej o pomoc w zablokowaniu inwestycji, która ich zdaniem, jest groźna dla zdrowia ludzi.
Do sprawy odniósł się burmistrz:
– Na etapie wydawania decyzji nie jest analizowana kwestia własności. Z tego, co wiem, inwestor posiada przedwstępną umowę spółdzielni mieszkaniowej. To będzie miało dopiero znaczenie, gdy inwestor złoży wniosek do starostwa powiatowego o wydanie pozwolenia na budowę. Inwestor wraz z wnioskiem złożył wymagane dokumenty, wśród których była analiza rozkładu pól elektromagnetycznych. W trzech kierunkach idzie propagacja pól elektromagnetycznych. Ewentualne negatywne oddziaływanie na środowisko na wysokości powinno się zamknąć do odległości 70 m. W tej odległości praktycznie nie ma budynków mieszkalnych. Dalej była prowadzona procedura. Z analizy przepisów wynika, że parametry nie kwalifikują do przedsięwzięć znacząco oddziaływujących na środowisko, w związku z tym nie wymagano decyzji środowiskowej. Minimum dwa razy, wszyscy tam w kręgu oddziaływania mieli szansę złożyć zażalenie na tę decyzję. Trochę szkoda, że na etapie wcześniejszym nie było takich zastrzeżeń mieszkańców. Na dzisiaj decyzja jest prawomocna. Są na to przepisy odpowiednie: naruszenie prawa, wprowadzenie w błąd – te okoliczności musiałyby zaistnieć. My nie mamy podstaw kwestionować tej inwestycji. Ja tutaj rozumiem to zaniepokojenie. Kluczowy jest drugi etap – prawo do dysponowania budynkiem. Mieszkańcy domagają się, żeby burmistrz wygonił inwestora. – tłumaczył Początek wskazując, jako „winnego”, Krzysztofa Kaczmarskiego – Kto to wydał? Spółdzielnia Mieszkaniowa. W jakim celu? Jakieś korzyści dla wspólnoty. Osoby mogły tego nie zauważyć w internecie. Jeszcze jest możliwa rozmowa z inwestorem. To jest kwestia właściciela budynku. Czy nie spowodować, by inwestor przedłożył stosowne ekspertyzy? Gdyby był choć jeden podpis ze sprzeciwem, to pewnie bylibyśmy dziś w innym miejscu – tłumaczył burmistrz. Początek umiejętnie również „odbijał piłeczkę” w kierunku Spółdzielni Mieszkaniowej mówiąc, że „kluczowy dla inwestycji będzie drugi etap” – co oznacza, iż zastrzeżenia powinno się kierować do Krzysztofa Kaczmarskiego, albo starostwa.
– Szkoda, że Pan burmistrz mając wiedzę, jak to wyglądało z wiatrakami nie nagłośnił tego wcześniej na jakiejś sesji, tylko czekał na zrobienie wokół tego szumu – powiedział Józef Lizak.
– Każdy ma prawo się wypowiedzieć – dopowiedział Jacek Ryczek.
– Powiadomieni byli tylko mieszkańcy bloku, którzy mają korzyść. Ale jaką korzyść mają inni mieszkańcy? Oni nie mają żadnej korzyści! Po co wprowadzać w środek miasta taką nieszczęśliwą rzecz? – dopytywał przewodniczący, który ujął się za 80 mieszkańcami podpisanymi pod listem protestacyjnym.
– Ja nie chcę się wypowiadać, ale myślę, że to jest szkodliwe – mówił Ryczek.
– Zrobimy protest. To my mamy czuwać nad bezpieczeństwem mieszkańców! Zwrócimy się do prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej – zadeklarował Władysław Knutelski.
– Nie możemy szukać w kimś winy – apelowała Bogusława Serwicka.
– Inwestor doskonale wie, że to jest tańsze: postawienie anteny na dachu. Bo jak będzie chciał inwestor wybudować np. w Belerycie, to koszty będą większe. – dodał Ryczek.
– Musimy jakoś zaprotestować. To jest 80. mieszkańców – dowodził Knutelski.
– Tylko musimy to zrobić zgodnie z prawem. Nie tylko mieszkańcy bloku wiedzieli, tylko lokatorzy oddaleni 70 m. też byli zawiadomieni. Czy nie lepiej jest wpływać na właściciela? (…) Inwestor sobie pomyśli, że tu nie działa prawo. Nie można tego porównywać z wiatrakami. Tam inwestor sam ryzykował. Zaczął od gruntów, ale widząc, że jest niedobry klimat – sami zrezygnowali. To nie są te same sprawy. W przypadku wiatraków myśmy błądzili, bo nie ma przepisów o odległości. W tym przypadku są przepisy. Dzisiaj prawnie to tak wygląda. Dla mnie najkrótszą sprawą jest, by zarząd Spółdzielni Mieszkaniowej przeanalizował: „za daleko zaszliśmy – ważniejszy niż aspekt ekonomiczny, jest spokój społeczny” – tłumaczył burmistrz, który kolejny raz chciał przerzucić odpowiedzialność na Kaczmarskiego.
Ponieważ głównym punktem obrad było „podjęcie uchwały w sprawie analizy ekonomicznej i organizacyjnej funkcjonowania szkół i przedszkoli na terenie gminy Dąbrowa Tarnowska za rok 2013”, głos zabrała przewodnicząca Komisji ds. Oświaty, Kultury i Wychowania. Józefa Borowska – Marciniak przedstawiła opinię komisji na ten temat.
Jak zaznacza radna, duże dopłaty z budżetu do placówek edukacyjnych w ostatnich latach udało się w znacznym stopniu ograniczyć poprzez przekształcenie szkół: najpierw w Żelazówce i Lipinach, a rok temu – w Laskówce Chorąskiej i Szarwarku. Co nie oznacza, że subwencja przyznawana na ucznia pokrywa koszty funkcjonowania szkół. Gmina w dalszym ciągu dopłaca z budżetu do placówek. W zeszłym roku również zabrakło pieniędzy na wypłaty dla nauczycieli. Udało się przeprowadzić konieczne remonty budynków, które przyczyniły się do poprawy ich stanu technicznego. Pierwszy raz w zeszłym roku przyznano również nagrody dla nauczycieli; tradycyjnie wypłacono dodatki. Józefa Borowska – Marciniak zwróciła także uwagę na ciągły spadek liczby uczniów i wzrost wynagrodzeń dla nauczycieli (bez jednoczesnej podwyżki subwencji).
Gdy w zeszłym roku przekształcano szkołę w Laskówce Chorąskiej i Szarwarku, dyrekcja i pracownicy szkoły filialnej w Sutkowie walczyli o przetrwanie swojej placówki. W tym roku okazało się, że mieli rację, bo o ile – jak zaznaczyła radna – przekształcenie w sumie 4 innych szkół gminnych miało przynieść widoczne ograniczenia wydatków, o tyle likwidacja filii w Sutkowie, przy niewielkich oszczędnościach, mogłaby przysporzyć m.in. problemów lokalowych, gdyż w przyszłym roku wzrośnie liczba uczniów tej placówki. Chodzi o reformę dotyczącą 6 – latków.
W planach miało być również zmniejszenie oddziałów i redukcja stanowisk oświatowych – ale jest to na tyle ogólny punkt, że na razie nie wiadomo, których szkół może dotyczyć (i czy w ogóle do tego dojdzie).
Komisje przed sesją przegłosowały (choć nie jest to oczywiście wiążące dla całego składu rady miejskiej), zmianę organizacji szkoły w Gruszowie Wielkim, której filią jest placówka w Sutkowie. Chodziło o połączenie kl. 2 i 3. (co zresztą już się dzieje) i „niebezpieczny” dla szkoły punkt o zawieszeniu przyjmowania kandydatów do 1. klasy, co oznaczałoby powolne „wygaszanie” filii. Zważywszy na prognozy demograficzne i reformę ministerialną, byłoby to niekorzystne dla uczniów (w przyszłym roku do placówki ma trafić 10. dzieci). Józefa Borowska – Marciniak „po głębokich przemyśleniach” zadeklarowała, że komisja wycofuje się z punktu dotyczącego braku naboru. Dzięki temu filia w Sutkowie zyskała dodatkowy, pewny rok działalności. Ustawa przeszła większością głosów.
– Czy ten punkt dotyczący ograniczenia osób w oświacie dotyczy też szkoły w Gruszowie? W tej sytuacji jedynie niż demograficzny dotyka Sutków. Bo w innych miejscach takie ograniczenia raczej nie są możliwe – mówiła Barbara Trzpit.
– Wciąż dzieci przybywa i ubywa. W tej sytuacji jest to tylko punkt ogólny – tłumaczyła Borowska – Marciniak.
– Jakie korzyści przyniesie ta zmiana? Ile to będzie zmniejszonych etatów? Chciałbym bardziej precyzyjne wyliczenia, jeżeli mamy taką decyzję podejmować – dopytywał Jacek Sarat.
Do sytuacji oświaty w gminie bardziej szczegółowo odniósł się Stanisław Początek, który wyjaśnił, że wcześniejsze zmiany i przekształcenia szkół były konieczne, gdyż z każdym rokiem wzrastała liczba dopłat z budżetu.
– 6, 7 milionów zł. to jest poważna kwota asygnowana z budżetu gminy. Wiąże się to z liczbą uczniów – subwencja jest przydzielana proporcjonalnie do liczby uczniów. Dziś te statystyki mają znaczenie, ale nie są celem najważniejszym. Szkoła w Sutkowie też została zreorganizowana. Liczba uczniów rzeczywiście jest mała. Co nam to daje? Oszczędność tylko jednego etatu – ok. 80 tys. zł rocznie. To nie znaczy, że wszystko nauczyciel dostaje do ręki. W roku szkolnym 2015 – 2016 do kl. 1. w Sutkowie pójdzie 10. uczniów. Jeżeli byśmy się w tym roku nie zgodzili na nabór, to z czym się spotkamy? W Gruszowie Wielkim kl. 1 miałaby wtedy 24. uczniów. Kl. 1 nie może mieć więcej niż 25. uczniów. Przedtem było, że nie może mieć więcej niż 30. uczniów. Jeżeli chce się przyjąć uczniów z Sutkowa, to będzie 34. Nie może być wtedy jeden oddział, ale dwa. Wtedy też trzeba zatrudnić nauczyciela. Jeżeli w Gruszowie – to powstaje problem lokalowy. Tylko przy tym wszystkim rachunek ekonomiczny nie przemawia za tym wszystkim, a najmłodsze dzieci będziemy musieli wtedy wozić. Stąd radna Borowska – Marciniak modyfikuje swój pomysł. Czy jest sens zakazania naboru na pierwszy rok, skoro za rok musimy robić nabór w Sutkowie, lub tworzyć dwie klasy w Gruszowie. Jeżeli taki wniosek o wygaszenie punktu filialnego w Sutkowie padnie, to będziemy musieli głosować, ale ja takiego wniosku nie składam – podkreślił burmistrz – Przez rok oszczędzimy nie wiem, czy nawet 80 tys., ale musimy zorganizować dowóz – busa z opieką. Ok. 30 tys. zł weźmie dowóz z opieką i wtedy argument ekonomiczny topnieje, a organizacyjny zyskuje – każdy woli mieć dziecko przy sobie. Gdyby nie ten wzrost liczby uczniów trzeba by się zastanowić nad wygaszeniem filii stopniowo. Nie ma argumentów, że szkoła nas dużo kosztuje. To jest 32 tys. zł. To jest jedyny budynek kulturalny we wsi, tam w weekendy mogą się odbywać zebrania, spotkania. Oczywiście stanowią problem koszty osobowe. Lepiej by było, żeby to prowadziła osoba fizyczna. Byłaby to subwencja ok. 200 tys. zł., minus 32 tys. zł za budynek. W tym przypadku pogorszyłyby się warunki wypłat dla nauczycieli. Tu nie ma dobrego rozwiązania. Można widzieć aspekt ekonomiczny, ale to nie jest najważniejsze. Ja bym proponował, żeby kierowniczka filii i dyrektor Jarzwiec zastanowili się, czy nie da się tego w przyszłości przejąć przez osobę fizyczną. Zresztą na dziś Sutków też ma łączone klasy i nie jest to nowość. Nie ma takiego punktu „likwidacja”, czy coś. – podkreślał Stanisław Początek – Próbujemy coś jeszcze zaoszczędzić. Musicie mieć uświadomione, jaka jest sytuacja.
Okazało się więc, że zeszłoroczne zamiary likwidacji filii w Sutkowie mogłyby w tym momencie przynieść więcej kłopotów, niż spodziewanych oszczędności. Gruszów Wielki mógłby mieć problemy lokalowe, szkoła musiałaby utworzyć drugi oddział i zatrudnić nauczyciela. Dla gminy to koszty wynajmu busa z opieką. Po podliczeniu wydatków, oszczędność mogłaby się okazać niewielka. Wydaje się więc, że zeszłego roku radni (być może częściowo pod wpływem obaw przed reakcją opinii publicznej na likwidację filii) podjęli właściwą decyzję. Zwłaszcza, że – podobnie jak w tym roku – na obrady przybyła kierowniczka szkoły i nauczycielki. Nie było już jednak potrzeby obrony placówki – rada nie decydowała o jej likwidacji, ani przekształceniu. Za pozostawieniem szkoły w obecnej formie wyraźnie optował burmistrz, który jak mało kto potrafi przewidzieć nastroje społeczne i stawia właściwe „kroki” pod kampanię wyborczą.
Znacznie mniejszym „instynktem samozachowawczym” wykazał się Stanisław Król, który – mimo iż nikt nawet nie wspomniał o innym rozwiązaniu niż pozostawienie szkoły – dopytywał o przyszłość filii w Sutkowie.
– Co będzie w roku 2015 – 16 i w 2017 – 18? Ile będzie uczniów, dwóch, trzech? Albo wreszcie powiedzmy sobie, niech dyrekcja i nauczyciele wezmą się w garść (…)! A jak nie, to musimy zrobić z tym porządek! – emocjonował się wiceprzewodniczący Król.
– Ale teraz takie pytanie jest: czy rada poprze taki wniosek? To jest drastyczne rozwiązanie, ale my tu próbujemy zrobić inaczej. Ja takiego wniosku nie zgłaszam, bo zostanie takie poczucie, że za rok wygrała ekonomia, ale nie liczyliśmy się z opinią środowiska – tłumaczył spokojnie Początek. Stanisław Król dalej jednak drążył temat.
– Pan Gajda jest odpowiedzialny 100 %! – oskarżał radny – Jest to nieładnie do Laskówki, Szarwarku, Lipin i Żelazówki. Jeżeli traktujemy wszystkich równo, to równo. Ale nikt nie mówi, że w kolejnych latach to będzie 3 – 4 osoby – upierał się Król. Odpuścił dopiero, gdy burmistrz zadał pytanie, czy wypowiedź radnego oznacza wniosek o wygaszenie szkoły filialnej, gdyż nikt inny takiej propozycji nie składa. Wówczas Stanisław Król wycofał się.
– To jest prawda, że za 3, 4 lata będzie problem. Ale będzie nowa kadencja. Nowa rada będzie musiała coś zrobić z tym. Nie wyręczajmy tej rady – tłumaczył burmistrz. Jeżeli jednak w zbliżających się wyborach zwycięży Stanisław Początek, a rada nie zmieni znacznie swojego składu (przypomnijmy, że niektórzy radni zasiadają tam od kilku kadencji), słowa burmistrza zabrzmią jak ironia.
Szkoła filialna w Sutkowie nie ma szczęścia do spokojnych sesji. Rozpatrzenie jej przekształcenia w zeszłym roku odbyło się w atmosferze walki z wiatrakami (dosłownie). Na sesję przybył komitet protestacyjny z Nieczajny Górnej. W tym roku 80. mieszkańców podpisało się pod protestem przeciw postawieniu w centrum miasta nadajnika komórkowego. W dodatku radni usiłowali rozwiązać konflikt sąsiedzki pomiędzy prywatnym przedsiębiorcą – właścicielem pieczarkarni, a inną mieszkanką ulicy Hallera w Dąbrowie Tarnowskiej. Chociaż znaleźli jakieś rozwiązanie, to raczej nie zanosi się na zakończenie sąsiedzkiego sporu z udziałem policji, sądu i rady miejskiej, który ciągnie się prawdopodobnie już… 15 lat.
Wniosek dotyczył bezprzetargowej sprzedaży lokalnemu przedsiębiorcy kawałka ziemi, który ma mu umożliwić swobodny dojazd do posesji. Problem w tym, że z tego samego dojazdu do posesji korzysta również inna mieszkanka tej ulicy.
Pierwsza zabrała glos Józefa Taraska:
– Wnoszę o sprzedaż – zawnioskowała radna.
Inne zdanie na ten temat miał Jacek Sarat, który opowiedział się za sąsiadką przedsiębiorcy:
– Dzisiaj okazało się, że komisja stanęła po jednej stronie sporu. Ta Pani też ma dojazd z jednej strony do posesji. Ja bym tutaj zalecał porozumienie się dwóch stron. Gmina pozwala na korzystanie z drogi. Rada nie jest powołana do tego, by krzywdzić kogokolwiek, a dzisiaj my tę Panią skrzywdzimy. (…) Dzisiaj my chcemy rozwiązywać problem zarezerwowany dla sądu. Gdybyśmy pozwalali na taki zakup gruntów, to każdy by kupował działkę, żeby zrobić na złość sąsiadowi. Gdyby komuś zabroniono wychodzić przez drzwi, a powiedziano, że może skakać przez okno – a dziś mamy taką sytuację. My nie możemy obywateli krzywdzić, bo mamy większość. Ale musimy mieć też mądrość, by osądzać. Jest rok wyborczy, może wyborcy powinni się zainteresować i zagłosować na tych, którzy w ten sposób chcą działać w radzie – przekonywał Sarat.
– Nie możemy robić tak, że dzielimy na części. Musimy traktować wszystkich równo wobec prawa. Nie można tak prawa naginać. Czy komisja dawała pozwolenie tej Pani na postawienie garażu? To dlaczego wydaje nakaz rozbiórki? Niech gmina decyduje. Może kawałek rynku sprzedać – postawimy sobie budki z piwem! – zapędzał się Jacek Ryczek – To jest droga, a nie żadna działka! My dajemy prawo „większym”, a nie „mniejszym”. Kawałek gminy sprzedajmy od razu! – emocjonował się radny.
Jacek Sarat zaproponował, zamiast sprzedaży, ustanowienie służebności.
– Rada ma stanowić prawo i wszystkich traktować według prawa i sprawiedliwości – powiedział Ryczek.
Dyskusji nie wytrzymał Stanisław Ostrowski, który niespodziewanie rozpoczął podniesionym głosem bardzo ostrą polemikę z Saratem.
– Cała komisja wypracowała „do spodu” tę sprawę i uznaliśmy za zasadne wypracować taką opinię. Gdzie tkwi Pańska złośliwość? – dociekał Ostrowski.
– Proszę nie ubliżać – powiedział Sarat.
– Pan każdemu wytyka, że nie ma praworządności. Niech się Pan nie wtrąca i nie będzie adwokatem w sprawach prywatnych! – unosił się Stanisław Ostrowski – Pan działa stronniczo. Mam już tego dość! Był Pan tam choć raz z komisją??! Nie mam w tym żadnego interesu, nie ubiłem na tym interesu, a wyście, niektórzy, wykorzystywali stanowiska radnego!
Głos zabrał również sam zainteresowany – dąbrowski przedsiębiorca, którego sąsiedzki spór dotyczy:
– To mnie pozbawiono prawa parkowania przy swojej posesji. Pani K. zaraz wzywa policję! Nikt nie może do mnie podjechać. Nieprawda, że komukolwiek się odbiera prawa. Ja też mieszkam na ul. Hallera. To nie jest złośliwość z mojej strony. Ja chciałbym tak, żebym, jak każdy mieszkaniec, mógł podjechać do posesji. Więc proszę – pomóżcie! Ja jako przedsiębiorca potrzebuję tylko dojazdu do swojej posesji. Niech sprawiedliwością stanie się to, żebym i ja mógł przed swoją posesją się zatrzymać.
– Podtrzymuje stanowisko swojej rady i wnoszę o przegłosowanie wniosku w tej formie – powiedział Ostrowski.
Nadeszła odpowiedź GDDKiA (o wiadomej treści) dotycząca wniosku radnych o zapewnienie bezpieczeństwa na przejściach w Żelazówce i Smęgorzowie. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad znowu zlekceważyła prośby dąbrowskiej rady miejskiej. Radni (zwłaszcza Bogusława Serwicka, która jest inicjatorką pomysłu blokowania drogi krajowej w przypadku kolejnej odmowy Generalnej Dyrekcji) zapowiedzieli „okupowanie” krajówki. Radni sami również będą uczestniczyli w tym przedsięwzięciu. Na razie nie wiadomo dokładnie, jak będzie to wyglądać i na ilu przejściach dla pieszych zostanie zorganizowany protest.
Przed faktem pomysłodawcy spotkają się z policją, by zgłosić tę inicjatywę, a następnie wyślą do GDDKiA zawiadomienie z datą planowanej blokady. Ich cierpliwość wobec, powielanych przez Generalną Dyrekcję, pism o podobnej treści właśnie dobiegła końca. GDDKiA, mimo niepodważalnych faktów w postaci udokumentowanych wypadków, uważa że przejścia są bezpieczne i dobrze oznakowane.
– Bezpieczeństwo nie jest poprawione. Tiry pędzą 100 – 120 km na godzinę, w ogóle się nie zatrzymują. Kiedyś przeprowadzałam tam dzieci przez jezdnię. Staliśmy tam ok. 5 minut. Gdyby same tam dzieci były, nie wiadomo, jakby to się skończyło. To, co odpisuje GDDKiA to jest jakiś schemat. Takie pisanie to naprawdę nic nie daje. Trzeba zrobić blokadę na tej drodze i pokazać nasze stanowisko. Nie trzeba czekać, bo już ludzie giną. Proponuję wysokiej radzie, żeby zorganizować, nawet przez krótki czas, blokadę tej drogi. Tak sobie postanowiliśmy – zawnioskowała Serwicka.
– Musimy zrobić spotkanie z policją. Nie mam pojęcia… Mówi się, że jako rada możemy wszystko, ale w tym przypadku my nie możemy nic – ubolewał Władysław Knutelski, który poparł wniosek Bogusławy Serwickiej.
Można się więc spodziewać, że zamiar blokady drogi krajowej dojdzie do skutku i wezmą w niej udział także radni.
Ula Skórka