Kino Sokół: MOJA ULICA
18 marca 2013 | Brak komentarzy
Rok: 2013
Kraj: Polska / Francja
Film dokumentuje życie członków łódzkiej rodziny Furmańczyków, którzy stracili pracę w miejscowej fabryce włókienniczej.
Niewielu filmowców ma szansę na nakręcenie tego samego filmu dwa razy. Marcinowi Latalle jednak nadarzyła się taka okazja. „Moja ulica” to nowa wersja jego „Naszej ulicy” z 2006 roku. Czas, jaki upłynął między premierą kolejnych dokumentów, dał autorowi szansę na ponowne odwiedziny bohaterów i dostarczył puenty dla historii, którą Latałło zaczął opowiadać sześć lat temu.
Zebrany w latach 2003-2008 materiał dokumentuje losy ciężko doświadczonej przez transformację ustrojową rodziny Furmańczyków. Kolejne jej pokolenia pracowały w jednej z łódzkich fabryk, której upadek przekreślił losy zastępów zatrudnionych w niej osób. Wybór bohaterów filmu niewątpliwie podyktowany był miejscem ich zamieszkania, historia ulicy Ogrodowej układa się bowiem w zgrabną metaforę nie biorącego zakładników galopującego kapitalizmu. Po lewej zagraniczni dygnitarze przerabiają nieczynną fabrykę na elegancką galerię handlową, a po prawej byli robotnicy degenerują się w służbowych mieszkaniach pozbawionych nawet toalet.
Najciekawszą postacią jest seniorka rodu Furmańczyków, która ze smutkiem patrzy na postępujący upadek swojej rodziny. Sama, będąc sukcesorką etosu robotniczego, nie kryje żalu, gdy komentuje losy swoich krewnych i ich degradację z „robociarzy na alkoholików zawodowych”. Pamiętająca jeszcze czasy świetności łódzkich fabryk – tutaj przywołane we fragmentach „Z miasta Łodzi” Krzysztofa Kieślowskiego – z rozrzewnieniem wspomina swoją młodość. Intryguje jednak nie tyle nawet los kobiety, co jej umiejętność zajmującego opowiedzenia o sobie samej oraz o przemianie, jakiej doświadczyła. Wygadana i z charakterem, raz po raz dostarcza bon motów w rodzaju „weszłam do Unii, ale nie wiem, którą stroną”. Także z jej ust pada ponure podsumowanie obecnego stanu klasy robotniczej. „My nie jesteśmy ludźmi”, mówi kobieta. Słychać w tych słowach przejmujące upokorzenie i pogardę dla siebie samych odczuwane przez zapędzonych w ekonomiczny kozi róg ludzi.
Film „udał się” Latalle pod tym względem, że rodzina, którą postanowił pokazać, faktycznie doświadczyła przed jego kamerą sporych turbulencji. Na głównego bohatera wyrasta Marek – od 12 lat bezrobotny syn seniorki rodu, ojciec dwóch córek. Reżyser śledzi jego wzloty i upadki, nawroty alkoholowych ciągów przeplatane okresami, gdy pojawia się szansa na lepsze jutro. Losy młodszego pokolenia również obfitują w kolejne dramaty: odsiadki w więzieniu, ucieczki za granicę, niechciane dzieci. Przez ten natłok nieszczęść filmowi trochę brakuje oddechu – pamiętajmy, że oprócz śledzenia losów rodziny Furmańczyków reżyser buduje jeszcze krytyczną narrację o przemianach społecznych, jakie zaszły w Łodzi (czy całej Polsce). Latałło słusznie wskazuje, że między optymizmem bohaterów cytowanej tu „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy a euforią hucznego otwarcia „Manufaktury” zieje ogromna przepaść, w którą wpadają tacy ludzie, jak Furmańczykowie. Autor nie znajduje jednak skutecznej formy na sprecyzowanie tej myśli.
Ale należy pochwalić Latałłę za to, że w finale ujawnia swoje uwikłanie w losy bohaterów filmu. Sytuacja dokumentalisty jest w końcu dwuznaczna: niby tylko obserwuje „cierpliwym okiem”, niby jest tylko „muchą na ścianie”, ale przecież wkracza z butami w materię cudzego życia, nie pozostając bez wpływu na nią. Obnażając tę prawdę – a także swój dwuznaczny udział w losach Furmańczyków – reżyser wykazuje się odwagą i z pokorą przyznaje, że być może popełnił gdzieś błąd.
Gatunek: dokumentalny
Produkcja: FrancjaPolska
Reżyseria: Marcin Latałło
Scenariusz: Marcin LatałłoAlexandre Dayet
czas 80 minut
CENA BILETU: 12 zł, ulgowe – 10 zł