Kino Sokół:
29 września 2013 | Brak komentarzy
Rok: 2013
Kraj: Polska
Czas trwania 101 min
Gatunek dramat
Reżyseria Małgorzata Szumowska
Dystrybutor Kino Świat International
Akcja „W imię…” Szumowskiej rozgrywa się w wiosce położonej na końcu świata. To tu raki zimują i diabeł mówi dobranoc. Widoczne gdzieniegdzie ślady istnienia jakiegoś „dalej” – nazwy amerykańskich miast na koszulkach mieszkańców, sklep o nazwie „Niagara” – jedynie potęgują wrażenie odosobnienia. W tej scenografii rozgrywa się dramat zmagającego się ze swoim homoseksualizmem księdza Adama (Andrzej Chyra). Choć nacisk położony na kwestię katolicyzmu to specyficznie polski koloryt (inspiracją dla reżyserki był zresztą artykuł w prasie), kluczem do międzynarodowego odzewu (vide udział w berlińskim konkursie) na twórczość Szumowskiej jest uniwersalność jej filmu. Pierwotny tytuł brzmiał „Nowhere” i faktycznie, sportretowane tu miejsce może wydać się równie obce zarówno mieszkańcowi Warszawy, jak i Berlina. Wszędzie znajdzie się przecież jakieś „nigdzie”.
Ta „światowość” widoczna jest jednak przede wszystkim w sposobie filmowego opowiadania. Reżyserka bardzo sprawnie wyciąga od aktorów umiejętność bycia przed kamerą, odwodząc ich od rutynowego odgrywania ról. Szczędzi także dialogów. Dynia (Mateusz Kościukiewicz), który nawiązuje miłosną (?) relację z Adamem, wypowiada w zasadzie tylko jedno zdanie. Nie ma tu wielu tradycyjnie „napisanych” i odegranych scen, wiele z nich sprawia wrażenie zaimprowizowanych, sprowokowanych. Wynika to między innymi z udziału nieprofesjonalnych aktorów, wcielających się w wychowanków prowadzonego przez księdza ogniska dla trudnej młodzieży. Drugi plan zarysowany jest pierwszorzędnie właśnie dzięki wiarygodnej ekranowej obecności tych naturszczyków. Widać to już w otwierającej film sekwencji, gdzie banda lokalnych dzieciaków angażuje się w szereg agresywnych zachowań i znęca się nad miejscowym upośledzonym. Szumowska podpowiada tu jeden z tematów filmu: wykluczenie.
Na wątek odrzucenia seksualnego odmieńca przez miejscową społeczność nakłada się dodatkowo dynamika walki klas. Adama przeniesiono z innej parafii i od razu widać, że wyróżnia się z otoczenia. Wychowankowie komentują jego markowe ciuchy, widzimy go z drogim laptopem, białymi słuchawkami Apple’a. Ale reżyserka nie ciągnie tego tropu, nie nadaje konfliktowi politycznego wymiaru. Gdy ucieka od deklaratywności w powściągliwość, opowiadanie obrazem – rezultat jest jednak udany. Dostajemy wówczas inscenizacyjne smaczki w rodzaju sceny masturbacji w wannie, gdy kamera zatrzymuje się na twarzy Adama, a o tym, czego nie widać, daje nam znać miarowe chlupanie wody. Gorzej, gdy niedomówienia zamienia Szumowska na nachalne symbole. Bohaterem jest katolicki ksiądz-homoseksualista? Adam – znaczące imię – odrzuca zatem zaloty – uwaga – Ewy (Maja Ostaszewska). Bohater jest wewnętrznie rozdarty i wadzi się z Bogiem? Biegając po lesie spogląda więc poprzez gałęzie ku – oczywiście – niebu. Mamy też kompozycję piety, gdy Adam uczy Dynię pływać i podtrzymuje go na powierzchni wody. Tę symboliczność można było rozegrać inaczej, jak udowadnia nieoczywista sekwencja, gdy ksiądz i Dynia biegają po polu kukurydzy, udając małpy. Metafora doprawiona szczyptą humoru staje się nagle nośna.
„W imię…” emanuje zatem niespełnionym potencjałem. Widać tu ewidentny talent, widać twórczą pasję. Szumowska jest reżyserką intuicyjną, emocjonalną – stąd biorą się największe zalety i wady jej filmów. W poszukiwaniu ekranowej atrakcji często traci ona twórcze skupienie, co prowadzi ją na manowce banału czy nawet kiczu. Na każdą chwilę, gdy uwodzi, znajdzie się moment rozczarowujący. Spowiedź Adama przed jego siostrą, mierzona na emocjonalny punkt kulminacyjny, jest trudna do oglądania. Ale nie dzięki prawdzie wyzierającej z wyznania „jestem pedałem” – a ze względu na bijący z tej tyrady fałsz. Niepotrzebne dopowiedzenie zaprzepaszcza to, co budowane było na fundamencie niejasności, tajemnicy. Czasem za bardzo widać, że Szumowska chce po prostu robić fajne, zadziorne filmy. Wychodzi wówczas na kalkulującą, wyrachowaną artystkę, która chwyta się byle kontrowersyjnego tematu i ubiera go w atrakcyjną oprawę. To chyba jednak nieprawda. „W imię…” nie jest filmem cynicznym. Mimo to – niezależnie od intencji – wciąż nie wolnym od wad.
CENY BILETÓW: 17 zł, ulgowe – 14 zł