Jeff Beck kończy… 67 lat
24 czerwca urodziny obchodzi jeden z najciekawszych twórczo, najlepszych technicznie, a zarazem najbardziej szanowanych gitarzystów w historii rocka.
Miałem 13, może 14 lat, gdy – z kilkuletnim poślizgiem – w III programie PR po raz pierwszy usłyszałem płytę Cosa Nostra Beck-Ola formacji The Jeff Beck Group. Nagrawszy ją na taśmę, często do niej wracałem. Była dla mnie zbiorem świetnych, mocno osadzonych w bluesie numerów, które miejscami brzmiały z iście hard rockowym wykopem.
Jak się później okazało krążek ten, zważywszy rok jego wydania (1969), był na tamten czas nowatorską brzmieniowo płytą, która – podobnie jak jej poprzedniczka Truth z 1968 roku – cieszyła się sporym uznaniem krytyki i bardzo dobrymi wynikami sprzedaży. Sadzę, że Beck-Ola również dlatego przypadła mi wówczas do gustu, bo śpiewał na niej Rod Stewart, jeden z moich ulubionych wokalistów, który po latach z Beckiem nagrał hiciora People Get Ready – kompozycję Curtisa Mayfielda.
Warto jednocześnie podkreślić, że na obu krążkach firmowanych przez The Jeff Beck Group na basie grał późniejszy rollingstone – Ron Wood. Krążki, jak z czasem stwierdzono, legły u podstaw heavy rocka i zaprezentowały Becka jako autora świetnych pomysłów formalnych i aranżacyjnych, a przy tym kompozytora utworów o oryginalnej kolorystyce i złożonej strukturze rytmicznej.
W rzadko udzielanych wywiadach Jeff Beck wspominał, że w jego domu – dzięki matce, która często grała utwory swoich ulubionych kompozytorów na fortepianie – pełno było muzyki klasycznej. Ojciec z kolei był fanem Arta Tatuma, Fatsa Wallera i Luisa Armstronga. Tym samym Beckowi od dzieciństwa towarzyszyły klimaty klasyczno-jazzowe, które nie tylko ukształtowały jego gust, ale – co ważniejsze – jego niezwykłą wyobraźnię muzyczną. Zresztą przygotowanie muzyczne otrzymał Beck bardzo solidne. Ukończył Wimbledon Art College w klasie skrzypiec, pobierając jednocześnie lekcje gry na fortepianie.
Jako dziewiętnastolatek zadebiutował w roli gitarzysty w zespole rhythm’n’bluesowym The Tridents. W dwa lata później trafił na miejsce Erica Claptona do The Yardbirds, prekursorskiej formacji w historii hard rocka. Ciekawe, że jeszcze zanim Clapton opuścił The Yardbirds, Jimi Page (potem Led Zeppelin) otrzymawszy od managera propozycję objęcia w zespole funkcji gitarzysty prowadzącego, zrezygnował i polecił w swoje miejsce serdecznego kumpla Jeffa Becka. Beck, może w dowód uznania, ale zapewne i z przyjaźni podarował mu rzadki egzemplarz gitary Fender Telecaster. To jedna z wersji.
W Yardbirds Beck z powodzeniem stosował nowatorskie rozwiązania brzmieniowe przy użyciu takich efektów, jak kontrolowane sprzężenie zwrotne, zastosowane na przykład w słynnym utworze Shapes Of Things.
Po Yardbirds Beck założył własną formację, wspomnianą The Jeff Beck Group.
W latach 1972 -1974 wspólnie z Timem Bogertem i Carmine’em Appice’em – amerykańskimi muzykami znanymi z zespołów Vanilla Fudge i Cactus założył hardrockowe trio Beck, Bogert And Appice. Zespół – choć tego nie czynił – miał prawo nazywać się supergrupą, bo Bogert i Appice uchodzili wówczas za najlepszą sekcję rytmiczną w świecie.
W 1975 roku, już solowo, Beck firmował płytę Blow By Blow, uchodzącą za jego najdojrzalsze dzieło w całej dotychczasowej karierze. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych gitarzysta dokonał jednak kolejnego zwrotu i nawiązał współpracę ze znakomitymi muzykami jazzowymi – Janem Hammerem oraz Stanleyem Clarkiem. Oprócz własnych nowych utworów gitarzysta zaproponował efektowne opracowania standardów jazzowych oraz przebojów – na przykład She’s A Woman zespołu The Beatles. W kolejnej dekadzie muzyk ograniczył działalność artystyczną i powrócił do rhythm’n’bluesa oraz muzyki soul.
Beck – będący na co dzień muzykiem wręcz chorobliwie skromnym – pozostaje fenomenalnym sidemanem. Uczestniczył w nagraniach Donovana, Micka Jaggera, Roberta Planta, Jimmy’ego Page’a, Rogera Watersa czy Tiny Tuner. W przypadku Tiny, a miało to miejsce przy nagrywaniu płyty Private Dancer, muzyk zrezygnował z honorarium, stwierdzając: …”wystarczy, że podpiszesz mi gitarę”.
Nieśmiałość Becka tak wspomina Ronnie Wood (Rolling Strones):
– Kiedy mieliśmy wystąpić na przykład razem z którymś z jego ulubionych gitarzystów, jak Buddy Guy czy B.B.King, dawał nogę. Nagle znikał i nie można go było znaleźć. Był zbyt onieśmielony, aby zagrać w obecności kogoś, kogo podziwiał. Szczerze mówiąc, nie mogłem zrozumieć, dlaczego. Jeff to przecież świetny gitarzysta.
Wzorem gitarzysty dla Becka pozostaje nadal Jimi Hendrix. Powtarza, że w całej jego karierze najbardziej inspirującym i ekscytującym zarazem doświadczeniem był występ z Jimim Hendrixem. Sam tak to ujął w wywiadzie, udzielonym Wiesławowi Weissowi:
– Mimo tych wspólnych jamów nie mogę powiedzieć, że grałem z nim. Jimi miał tak dziki styl, że… Powiedziałbym, że choć byłem z nim na scenie, to raczej słuchałem go, niż grałem z nim… Bardzo mi go brakuje.
Jeff Beck – pozostający niezmiennie jednym z najbardziej inspirujących gitarzystów w historii rocka, w 2003 roku sklasyfikowany na 14. miejscu listy 100 najlepszych gitarzystów wszech czasów wg magazynu Rolling Stone, w roku 2009 wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame, od lat niestety zmaga się z tinnitus – chorobą, powodującą stałe pogarszanie się słuchu.
Krzysztof Borowiec