De Gaulle w Szczucinie
Szczucin nad Wisłą – całkiem znakomite miasteczko, będące w XIX w. w rękach rodziny Husarzewskich, o czym świadczą epitafia w pięknym barokowym kościele pw. św. Marii Magdaleny, w którym są polichromie Karola Frycza i ładne sklepienie kasetonowe. Dla historyka Tarnowa Szczucin jawi się jako miasto na antypodach Ziemi Tarnowskiej, leżące w samym epicentrum Powiśla. Kiedyś, w czasach zaborów, miasto graniczne na Wiśle, tu przebiegała granica między Galicją a Królestwem Polskim, czyli między zaborem austriackim a rosyjskim. Miasteczko, które było końcową stacją legendarnej już dzisiaj linii kolejowej Tarnów-Szczucin, likwidacja której nastąpiła kilka lat temu, dodam od siebie – barbarzyńska likwidacja w dobie zachwytów nad urokami i walorami regionalizmów.
Przez czas zaborów ludność Szczucina, przynajmniej wielu spośród mieszkańców, trudniło się kontrabandą, co było domeną wszystkich pogranicznych społeczności miast i miasteczek Europy w wieku XIX. Miasteczko nad Wisłą na początku XX wieku liczyło 2 tys. mieszkańców, w tym 600 Żydów. Ówczesny przewodnik po Galicji wspomina o gospodzie na dworcu i o trzech innych będących własnością Krawczyka, Podolskiego i Anny Kupcowej. W miejsce nieistniejącego mostu przeprawiano się promem na drugi brzeg. Wspomina jeszcze przewodnik o resztkach wałów wiślanych z czasów Kazimierza Wielkiego.
Szczególnie piękną kartę zanotował Szczucin w powstaniu styczniowym 1863 r. Kilku młodych mieszkańców Szczucina poszło do powstania. Szczucin stał się azylem dla wielu powstańców rozbitych w potyczkach za Wisłą, w kieleckiem. Stąd transportowano rannych i dogorywających do Tarnowa, gdzie dochodzili do siebie lub umierali w tarnowskich lazaretach. Promem na Wiśle przeprawiały się przez cały 1863 r. poszczególne partie powstańców zdążających z Tarnowa do narodowej „ruchawki”. Wspaniałą postawą szczucinianie oraz mieszkańcy pobliskiego Maniowa wykazali się po bitwie pod Gacami 20 czerwca 1863 r. Rozbity w tej bitwie batalion tarnowski pod majorem Edwardem Dunajewskim w panice zdążał do Wisły, by po przeprawieniu się przez rzekę znaleźć bezpieczne schronienie w galicyjskim miasteczku. Przeprawa powstańców przez Wisłę była dramatyczna. Wielu z nich tonęło w nurtach rzeki. Rozgrywało się to na oczach mieszkańców okolicznych wiosek, a także mieszczan szczcucińskich. Pod kulami wojsk carskich wyciągali oni tonących powstańców ratując im życie. 17 powstańców utonęło podczas tej przeprawy, wśród nich dowódca batalionu tarnowskiego mjr Edward Dunajewski. W kilka dni później pochowano zabitych lub tych, którzy utonęli, na szczucińskim cmentarzu. Pogrzeb przerodził się w manifestację patriotyczną obywatelstwa Szczucina i okolicznych wiosek.
Major Dunajewski wraz z podkomendnym spoczął na miejscowym cmentarzu, gdzie społeczeństwo Szczucina wystawiło im stosowny pomnik do dziś istniejący.
Zaledwie kilka, może kilkanaście razy byłem w swym życiu w Szczucinie. Osiem lat temu poznałem Teresę z Makuchów Kańską. Tarnowska polonistka, profesorka licealna, była rodowitą szczcucinianką z Borek. Ona pokazała mi swój ukochany Szczucin. Właśnie zmagała się ze śmiertelną chorobą. Zaprowadziła mnie na miejscowy, uroczo położony cmentarz. Pokazała miejsce pamięci narodowej i miejscowej, jakim był grób poległych w 1863 r. powstańców. Ciągnęło Teresę na ten cmentarz, gdzie na wzgórzu był grób jej matki, jakby chciała mnie przekonać, że sama będzie tu niebawem pochowana (zaprzeczałem wtedy gwałtownie, wydawało mi się, że moja pewność ją uspakajała), co stało się ku mej rozpaczy i rozpaczy wielu jej bliskich w 1998 r. Tak więc przez Teresę Kańską zbliżyłem się na krótko do tego małego dziś miasteczka, którego nostalgiczny ryneczek został kompletnie zniszczony w czasie II wojny światowej, a przebudowany w sposób, który architektom tarnowskim i czasom PRL nie przynosi chwały. Stąd też mój sentyment do miasteczka, którego ranga i chwała była w wieku XIX o wiele większa niż dzisiaj.
I oto, w wakacje 2004 r. – czytając monografię, poświęconą generałowi de Gaulle – ze zdumieniem dowiaduję się o maleńkim epizodzie szczucińskim generała. To nieznany mi epizod. W sam raz na letnią kanikułę, mały przyczynek do historiografii Szczucina czy Ziemi Tarnowskiej. Oto okoliczności pobytu przyszłego prezydenta Francji w niewielkim miasteczku nad Wisłą.
W grudniu 1914 r. młodziutki porucznik Charles de Gaulle otrzymał stanowisko adiutanta w 33. Pułku Piechoty armii francuskiej, w kilka miesięcy później awansował do stopnia kapitana. Trwała właśnie I wojna światowa. De Gaulle rozpoczął start do kariery wojskowej, a następnie politycznej, który doprowadzi go do najwyższych godności we Francji. W czasie II wojny światowej uratuje honor Francji, zaś po wojnie zostanie prezydentem Francji, żywym symbolem tego kraju. Ostatni wielki Francuz, taki podtytuł nosi biografia znakomitego brytyjskiego polityka i ekonomisty Charlesa Williamsa pt. Charles de Gaulle (Warszawa 1997 r.). W połowie lutego 1916 r. Niemcy rozpoczęli wielką ofensywę na pozycje francuskie. Linia umocnień w okolicy Verdun łamała się na południu i właśnie w ten punkt uderzyli Niemcy. Bitwa trwała 10 miesięcy, a historycy określają ją, jako jedną z najkrwawszych w dziejach ludzkości. Walki trwały do października 1916 r. Fort Douamount zajęty został przez Niemców w marcu 1916 r., a odbity przez Francuzów w październiku. Między marcem a październikiem trwały zacięte walki. Padło w nich tylu żołnierzy, że nie było mowy o wykopaniu nowych okopów, ponieważ cały teren pokrywały często w kilku warstwach ludzkie zwłoki. Rzeź nie wydawała się mieć końca. Pułkowi de Gaulle’a przydzielono teren wokół kościoła we wsi Douamount. 2 marca 1916 r.
Niemcy rozpoczęli bombardowanie wsi. Świat wedle naocznych świadków tych wydarzeń zadrżał, jakby tereny te nawiedziło trzęsienie ziemi. Około południa wśród dymu i chaosu rozpoczęło się natarcie piechoty. Ponosząc ciężkie straty i zabijając dużo żołnierzy wroga Niemcy wdarli się na pozycje Francuzów. Doszło do walki na bagnety. Grupa Francuzów została odcięta i zmuszona do kapitulacji. Na jej czele stał kapitan Charles de Gaulle, który wcześnie otrzymał ranę od bagnetu w lewe udo. Kiedy Niemcy brali jego podkomendnych do niewoli był prawdopodobnie nieprzytomny. 33. Pułk Piechoty przestał istnieć. W pierwszych trzech dniach bitwy 60% kadry i żołnierzy zostało wyeliminowanych z walki. Zostali zabici lub ranni broniąc trzeciorzędnej drogi prowadzącej ze wsi Fleury do kościoła w Douamount. Rannych jeńców, wśród nich de Gaulle’a, zabrano z pola bitwy do niemieckiego szpitala w Mainz. Tutaj zajęto się raną kapitana, który w dziesięć dni później całkowicie odzyskał siły i został przeniesiony do obozu przejściowego w Neisse, a stamtąd jeszcze dalej od zachodniego frontu. Jeszcze w Neisse snuł plany ucieczki z obozu. Niedorzeczny plan zakładał, że trasa miała wieść Dunajem do Morza Czarnego. Na szczęście dla spiskowców plan został wykryty, a niedoszłych uciekinierów przewieziono do mieszczącego się w starym tartaku karnego obozu przejściowego w Szczucinie nad Wisłą leżącego w Galicji. 16 maja 1916 r. jeńcy dotarli do celu.
Obóz w Szczucinie – według autora – był „paskudnym miejscem”. Około pięćdziesięciu Francuzom przyszło żyć z setką Rosjan w bardzo ciężkich warunkach i – jak pisze Williams – w ostrym klimacie. Z tym klimatem autor książki przesadził. Lato nad Wisłą w południowej Polsce jest upalne i słoneczne i nie różni się od lata we Francji czy w Niemczech. Jednym z internowanych był pułkownik Tardiu. Jego rodzina pochodziła z Indonezji, przed wojną służył w Tonkinie. Był tak bezczelny wobec służb obozowych, że w momencie zakończenia wojny i uwolnienia wszystkich jeńców jego łączna kara za wszystkie wykroczenia wynosiła już sto lat więzienia. Nieustannie snuł plany ucieczek, podobnie jak de Gaulle. Postanowili kopać tunel, którym zamierzali wydostać się z obozu i uciec ze Szczucina. Do Tardiu i de Gaulle’a przyłączył się jeszcze jeden francuski oficer-porucznik Roederer, który poza tym, że był ekspertem w dziedzinie robót ziemnych, mówił jako tako o rosyjsku. Do kopania tunelu przystąpili w sierpniu 1916 r. Podkop został bardzo szybko odkryty przez strażników, winnym wymierzono surową karę, przewożąc całą trójkę do więzienia o zaostrzonym rygorze, jakim był Fort IX koło Ingolstadt nad Dunajem w środkowej Bawarii. Tak zakończył się trzymiesięczny, przymusowy pobyt w Szczucinie przyszłego prezydenta Francji. Nadal przebywał w niewoli niemieckiej. W 1917 r. de Gaulle, osadzony tymczasem w warowni Rosenberg we Szwabii, ucieka wraz z czterema towarzyszami. Wkrótce złapani powrócili do surowej twierdzy Ingolstadt. Nie przestawał snuć planów ucieczek. Tak w obozach jenieckich dotrwał kapitan de Gaulle do zakończenia I wojny. Sławę, legendę, miejsce w Historii przyniosła mu dopiero II wojna światowa. Ale to już inna sprawa.
Władze Szczucina – jeżeli to możliwe – powinny zlokalizować ów tartak, zamieniony w 1916 r. na obóz jeniecki. Później niech wykorzystają ten fakt, nawiążą stosunek z jakimś francuskim miasteczkiem, żyjącym legendą wielkiego Francuza, może most na Wiśle nosić będzie imię de Gaulle’a, albo uliczka czy plac w Szczucinie? Dla zabłąkanego turysty odwiedzającego to niegdyś graniczne, urocze miasteczko, epizod z pobytem w nim de Gaulle’a będzie wielką atrakcją, ciekawostką, ale to moje pobożne życzenia, które niech mi wybaczą rodowici szczucinianie.
Antoni Sypek