CO SIĘ DZIEJE W DĄBROWSKIM ŻŁOBKU?
Po trudnych początkach, licznych problemach i zastrzeżeniach zwłaszcza burmistrzowi wydawało się, że dąbrowski żłobek najgorsze chwile ma już za sobą. „Przez ostatni czas miałem same pochwały od rodziców maluchów” – zapewnia K. Kaczmarski, który ubolewa, że dyrekcja i pracownicy nie mogą znaleźć porozumienia.
Druga strona ma jednak na ten temat zupełnie inne zdanie i twierdzi, że włodarz o wszystkim wiedział…
Ale to i tak najmniejszy problem tej placówki i dyrekcji, bo do dąbrowskiej prokuratury wpłynęło zawiadomienie a sprawę z dwóch różnych paragrafów bada dąbrowska i szczucińska policja.
Zaczęło się od dwuwątkowej skargi do rady miejskiej, odczytanej podczas przedostatnich obrad, wliczając piątkową sesję nadzwyczajną (każda sesja jest emitowana na żywo; ponadto można jej nagranie obejrzeć również później m.in. w BIP).
Pod publikacjami e – Kuriera zaczęły się pojawiać komentarze nawiązujące do sesji i odczytania rzeczonej skargi, która była szeroko komentowana przez radnych. Obszerna skarga opisująca sytuację jaka – wg piszących – panuje w żłobku (policja i prokuratura badają zasadność skargi) została odczytana jeszcze przed rozstrzygnięciem w tej sprawie, a mniej więcej równolegle z wpłynięciem do ww. instytucji zawiadomienia. Sama skarga (czy skargi) na sesji wywołały nie tylko poruszenie, lecz nieco zamieszania, gdyż radnym trudno się było zorientować, która skarga jest tematem dyskusji podczas obrad.
Radni opozycji (zwłaszcza Tadeusz Gubernat i Dariusz Lizak) chcieli publicznego odczytania skargi (jak pisaliśmy wyżej: sesje są nagrywane, o czym powszechnie wiadomo, i każdy może z tego skorzystać) a jeden z radnych rozważał nawet, czy rada może zawiesić w obowiązkach dyrektor żłobka na czas wyjaśnienia sprawy. Radczyni prawna urzędu wyjaśniła, że rada miejska nie ma takich kompetencji, a zwierzchnikiem dyrektor żłobka jest burmistrz. Po pierwszej sprawie bowiem – dotyczącej wypadku dwulatki w samorządowym żłobku „Perełka” – równolegle wypłynęła druga: skarga czterech opiekunek, które podobnie jak matka dziecka, miały odwagę podpisać się pod listem i przyjąć odpowiedzialność za własne słowa.
Druga skarga dotyczyła mobbingu, który miała – zdaniem podpisanych – stosować dyrektor placówki wobec podległych pracowników, przekroczenia uprawnień, oraz szeregu zachowań tejże, które miały mieć charakter etycznie, a niektóre i prawnie, dyskusyjny lub nawet przekraczający prawo. Oczywiście jedna i druga sprawa jest w toku i nie można w żaden sposób obecnie przesądzać o czyjejś winie. Jedno jest pewne – w pierwszej sprawie monitoring uwidaczniający wypadek dziecka zabezpieczyła Policja.
Zapytaliśmy matkę poszkodowanego dziecka (dla dobra wszystkich stron nie podajemy w tekście żadnego nazwiska) jak przedstawia się sytuacja z jej punktu widzenia. Kobieta nie była świadkiem zdarzenia, ale widziała zapis monitoringu z tego dnia i dowiedziała się o jego przebiegu z nieoficjalnych relacji opiekunek. Do wypadku jej dwuletniej córki doszło w ubiegłym roku, w przeddzień Wszystkich Świętych, 31 października, w czwartek ok. 11.20. Dziewczynka – jak zrelacjonowały matce opiekunki – bawiła się z chłopcem i razem biegali. W pewnym momencie przewróciła się, uderzając głową (ściślej – twarzą) o szafkę. Miało to być na tyle mocne uderzenie, że na szafce zostały odbite ślady zębów dziecka, czego dowód, w postaci zdjęcia, przedstawiła „e–Kurierowi” matka maluszka. Dwulatka doznała uszkodzenia i rozcięcia wargi. Wg nieoficjalnych doniesień opiekunek – dziecko bardzo krwawiło.
Zastanawiać może jeden szczegół: jak informuje e-Kurier mama poszkodowanej dziewczynki dziecko zostało zaraz po zdarzeniu zabrane do pomieszczenia bez monitoringu, zaś bluzka została uprana, ale matka nigdy jej z powrotem nie otrzymała. Opiekunki zrelacjonowały kobiecie, że po wypadku mała na szczęście nie wymiotowała.
– Zaczęłam małą obserwować. Strasznie puchła jej warga, córeczka nie chciała otworzyć buźki. Opuchlizna znacznie się powiększyła. Wieczorem zauważyliśmy, że córka ma naruszony ząb. Pani doktor zrobiła córce obdukcję. Usłyszałam od lekarza, że gdyby córka uderzyła się wyżej, to już by nie żyła! W poniedziałek poszłam do żłobka, żeby pokazali mi monitoring. Zobaczyłam trzy panie, które „siedziały na telefonie”, a córka była sama, kiedy to się stało. Proszę sobie obejrzeć monitoring. Ale podkreślam – ja nie mam pretensji, że się wywróciła, bo to się mogło wszędzie stać. Pytałam kierowniczki o przebieg wypadku i udzieloną mojemu dziecku pomoc. Powiedziała mi, że po kontakcie z pielęgniarką, przyłożono córce lód do buźki. Pani pielęgniarka powiedziała, że nikt do niej w tej sprawie nie dzwonił i nikt się z nią nie kontaktował. Dziecko od upadku nic już nie jadło i nie piło; bardzo krwawiło. Położyły ją po tym spać. Nikt mnie o tym wypadku nie poinformował. Konsekwencje tego wypadku mamy do tej pory. Po upadku i urazie zęba powstał straszny stan zapalny – dziecku gromadzi się ropa w dziąśle. Psychicznie jest nie najlepiej, bo córka, oprócz mnie, męża i osób nam najbliższych, nie chce z nikim zostać w domu, a o żłobku nawet nie chce słyszeć. Oczywiście ze żłobka musiałam ją wypisać. Opieką nad dzieckiem staramy się dzielić z mężem. Dlaczego one mnie nie wezwały po upadku córki? Przecież to jasne, że od razu bym przyjechała. One powinny karetkę albo pielęgniarkę wezwać od razu. Pani pielęgniarka jest na wezwanie. Najpierw się zawiadamia rodzica, a później pielęgniarkę – taka jest procedura. Dwulatka była cztery godziny bez matki z takim bólem, tak cierpiała… – ubolewa matka dziecka, która zaznacza, że nie chodzi jej o sam upadek córki, lecz rekcje instytucji (zwłaszcza dyrektor) na wypadek, niezawiadomienie jej ani pielęgniarki, przez co rodzą się obawy, czy dziecku udzielono profesjonalnej pomocy.
– 5 listopada, we wtorek, zgłosiłam sprawą na Policję. Z artykułu 160 kodeksu karnego, prowadzi to policja szczucińska. Powołano biegłego medycyny. Ja naprawdę nie mam pretensji, że ten wypadek się zdarzył – mówi dalej matka poszkodowanej dwulatki – ale tylko o to chodzi, że mnie nie poinformowały. A co usłyszałam? „Nic się przecież nie stało; dziecko żyje”. Kwestia podejścia. Jest to złe podejście do rodziców maluchów i to mnie boli. Moja adwokat napisała pismo do burmistrza o nadzór nad żłobkiem [Kaczmarski w rozmowie z e-Kurierem potwierdził, że pismo otrzymał – red.]. Powinnam być zawiadomiona zaraz po wypadku córki. Może dzisiaj bym nie miała tego, co mam. U córki ciągle pojawiają się stany zapalne; wcześniej, przed upadkiem i rozchwianiem zęba, tego nie było. Nie wiem, co jest w dziąśle, bo mała nie dała sobie zrobić zdjęcia, bardzo się bała. Nigdy wcześniej nie miała takich problemów. Musiała uderzyć mocno w tę szafeczkę, mam zdjęcie odbitych ząbków na szafce. Zbagatelizowały ten upadek, a mnie nic nie powiedziano, dopóki nie przyjechałam na miejsce po 15, po pracy. Człowiek oddaje swoje małe dziecko pod opiekę żłobka i ma stuprocentowe zaufanie, a potem tak się dzieje! Przykre to… Napisałam wypowiedzenie w żłobku. Nie chciałabym, żeby to się kiedykolwiek nikomu innemu przydarzyło. Teraz z córką ciągle jesteśmy u dentysty, a oczyszczanie dziąsła z ropy jest dla niej bolesne. Burmistrz z tym nic nie zrobił. Brak jakiejkolwiek reakcji. Nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji. Liczyłam na jakąś skruchę, ale nie otrzymałam żadnej, a wręcz kłamstwa i utrudnienia, żeby sprawa nie wyszła.
– Cała sytuacja jest zarejestrowana na monitoringu. Ja też ten materiał obejrzałem oczywiście. Dziecko zahaczyło o coś nóżką, przewróciło się i uderzyło główką. Za chwilę przybiegła pani opiekunka, dziecko zaopiekowała i przytuliła. Zanim przejrzałem ten materiał, trafiło do mnie pismo mamy dziecka, która zwróciła się do mnie i do urzędu o spowodowanie w żłobku kontroli w trybie nadzorczym. Ja zbadałem sytuację. Rozmawiałem z panią kierownik i na skutek tej rozmowy przeglądałem monitoring. Zarządziłem kontrolę w żłobku. Kontrola mówi o tym, czy stosowne regulaminy, przepisy i zapisy są stosowane w żłobku. Mama zabrała dziecko ze żłobka, a sprawa została złożona na Policję. Osoby ze żłobka były przepytywane na okoliczność tego wypadku. Mama była z dzieckiem u lekarza. Ja nie zajmuję tutaj żadnego stanowiska, żadnej strony – bronił się burmistrz, który podkreślił, że zależało mu i zależy na wyjaśnieniu sprawy.
– Dzisiaj te sprawy rozpatrywane są dwutorowo. Jeden, to skarga rodziców. Muszę podkreślić, że stale jeszcze w żłobku pojawiają się pewne perturbacje finansowe. Pełnego, stałego zestawu kadry opiekuńczej jeszcze nie ma. Wspomagamy się osobami z Urzędu Pracy, które były i są bardzo pomocne. To były sekundy. Gdyby nawet pani opiekunka stała przy dziecku, to i tak by do tego upadku prawdopodobnie doszło. Mamy większe obłożenie personelu, niż mówi ustawa, więc wypadek nie ma żadnego z tym związku. Druga sprawa to skarga na działanie kierownika żłobka z poinformowaniem Komisji Oświaty. Pracownicy się skarżą, że nie mogą się z kierownikiem porozumieć. Ale podkreślam – ja nie podzielam takiej sytuacji, że ktoś zaocznie informuje z jednej strony o tym „cały świat”, całą społeczność (burmistrz odniósł się do jawności i publicznego odbioru nagrań rady miejskiej – red.), a druga strona nie jest w stanie odpowiedzieć, odnieść się do zarzutów, które jej dotyczą. Spotkałem się z pracownikami żłobka. Po wspólnym spotkaniu myślałem, że będzie lepiej. Dziś wiem, że to „lepiej” nie było takie, jak oczekiwałem. Myśmy skierowali tę skargę do Komisji Oświaty i do Komisji Skarg i Wniosków. Na sesji była dyskusja na ten temat. Na komisjach wcześniej skarga została odczytana. Dodatkowo odpowiednio wcześniej wszyscy radni otrzymali tę skargę i mogli ją przeczytać. Mimo tego radni zgłosili na sesji, żeby czytać. Mówię o czysto etycznym względzie – nie powinno się tego robić bez możliwości odniesienia drugiej strony do zarzutów; wysłuchania jej. Jeżeli skarga dotyczy funkcjonowania jednostki; że np. nie spełnia swojej roli, to może być kierowana do rady. To, co jest przedmiotem skargi, to nie działanie jednostki, ale sprawy typowo pracownicze. Burmistrz – kierownik – pracownicy, po tej linii powinna iść ta skarga. Ja się nie mogę pogodzić z tym, że kilkunastoosobowy zespół nie może się ze sobą dogadać. Trzeba z dwóch stron dokładać starań. Przed tą sprawą, już po tym trudnym dla żłobka czasie na początku działalności, miałem tylko pozytywne sygnały od rodziców na temat instytucji; same superlatywy. Paniom między sobą nie udaje się dogadać, mimo tej pięknej pracy, że dzieci zaopiekowane, zabawione, najedzone, wyspane, radosne i szczęśliwe. Wiele pracy kosztowało cały personel, żeby żłobek tak wyglądał. Pani kierownik wygrała konkurs na to stanowisko, jest doświadczona, była wieloletnią dyrektor szkoły w Żelazówce. Może trochę więcej trzeba było woli porozumienia i współdziałania – rozważa burmistrz, który nie może pojąć, co się stało, że instytucja, jak mówi dotychczas chwalona przez rodziców dzieci, teraz zaczyna przechodzić tak poważny kryzys.
– Na ogół się rodziców zawiadamia, jak coś się dzieje. W niektórych przypadkach, zwłaszcza w tym, o którym mówimy, może trzeba było rodziców zawiadamiać wcześniej, zaraz po zdarzeniu – zastanawia się Krzysztof Kaczmarski – Rodzice później zostali powiadomieni, po przyjściu po dziecko. Może faktycznie trzeba było zawiadomić mamę dziecka zaraz po upadku? Trudno dzisiaj oceniać. Nie było mnie tam, na miejscu. Widziałem to na monitoringu. Ale praktyczny aspekt tego wszystkiego musi być. Może źle oceniono sytuację, bo wiadomo że nie zawsze i nie z każdym problemem dzwoni się do rodziców do pracy i ich niepokoi. Jest w żłobku moja wnuczka i jest ładnych parę miesięcy i jest zawsze uśmiechnięta, radosna. Chce tam chodzić. To też w jakiś sposób mówi o tym, że jest dobrze, że dzieci zadowolone, uśmiechnięte, chcą się bawić, chcą wracać do żłobka. Najpierw przyszli do mnie rodzice dziecka, mama, i mnie poinformowali, że było takie zdarzenie i czy o tym wiem. Poinformowali, że złożą do mnie pismo o kontrolę w żłobku i rzeczywiście tak się stało. Poinformowali, że mają zamiar złożyć sprawę na policję. Wszyscy radni dostali w czwartek czy piątek tę skargę, a sesja była w poniedziałek, więc mieli czas się z nią zapoznać. Przed stosownymi ustaleniami, przed zbadaniem sprawy, skarga nie powinna była trafić do „całego świata”. Na dzisiaj nie mam powodu jednej czy drugiej strony bronić – burmistrz odniósł się do zarzutów, które pojawiają się w przestrzeni publicznej, że „broni kierownik żłobka”.
– Niech komisja się odniesie, że na skutek skargi burmistrz powinien podjąć konkretne działania, to ja to zrobię natychmiast– zobowiązał się, w rozmowie z e – Kurierem, Krzysztof Kaczmarski.
Na sesji rady miejskiej, na której skarga – ta pracownicza – ale i ustna informacja mamy poszkodowanego dziecka ujrzały światło dzienne obok radnych, którzy domagali się odczytania pisma, gdyż dowodzili, że nie powinno być w tej instytucji, czy w samorządzie, nic do ukrycia (a nawet proponowali zawieszenie dyrektor na czas wyjaśnienia sprawy) znaleźli się też ci, którzy zwrócili uwagę na drugą stronę medalu – etyczny aspekt sprawy: rozstrzyganie o ewentualnej winie dyrektor żłobka, zanim komisja zweryfikuje i sprawdzi prawdziwość doniesień. Innymi słowy – rozstrzyganie winy bez przedstawienia dowodów, zamiast przez organy do tego powołane (policję, prokuraturę, sąd), to przez radę miejską i podanie tego do powszechnej informacji za sprawą rejestracji obrad rady miejskiej.
Za nieinformowaniem szerokiego odbiorcy o zarzutach względem dyrektor żłobka przed rozstrzygnięciem sprawy opowiadali się Andrzej Buśko i Jacek Sarat.
– Dopóki zarzuty się nie potwierdzą powinniśmy to zachować dla siebie. Dopiero wtedy, kiedy zarzuty się potwierdzą, możemy to upublicznić. Dopóki się nie potwierdzą, nie możemy przylepić pani kierownik „łatki”. Jest przedwczesne upublicznianie zarzutów. Nie potwierdzone zarzuty, przyklejone jak „łatka” do kogoś, będą już za nim szły. Wiemy, jak społeczeństwo reaguje w takich przypadkach. Nawet, gdyby zarzuty się nie potwierdziły, to już tak zostanie – powiedział Andrzej Buśko.
Podobnego zdania był burmistrz i Jacek Sarat. – Chcecie tu publicznie ferować wyroki – ostrzegali radni przeciwni ujawnieniu na sesji, przed rozstrzygnięciem komisji, listu pracownic żłobka, w którym opiekunki pisały o nieprawidłowościach (w tym poważnych), mających – ich zdaniem – miejsce w żłobu samorządowym.
– Wydawało mi się, że te podziały w żłobku ustały. Przez dwa lata nie docierały do mnie żadne niepokojące rzeczy. To, co tutaj się stało, na tej sali, uważam za wielką porażkę. Jutro się stanie to ze mną, z panią skarbnik, albo z sekretarzem i tak będziemy robić. Tak będziemy robić? Takie jest moje zdanie. Tak robić nie wolno. Jutro się tak stanie z każdym z nas. Tak nie wolno robić – mówił podczas sesji Krzysztof Kaczmarski, zaznaczając, że o niepokojącej sytuacji w żłobku nic wcześniej nie wiedział. Burmistrz ubolewał, że oskarżenia wobec dyrektor placówki zostały podane do publicznej wiadomości bez zbadania sprawy.
Za odczytaniem publicznie pisma opowiedziała się jednak większość radnych – jedenastu. Dziesięciu, z uwagi na obawę przedwczesnego ferowania wyroków – było przeciw.
W sprawie wypadku w żłobku na sesji głos zabrała mama dziecka, która mówiła, że burmistrz wiedział wcześniej o sytuacji w placówce z ustnych doniesień pracowników. Roztrzęsiona kobieta opowiadała o następstwach upadku jej córki. Powiedziała, że nie byłoby jej na sesji, gdyby nie opiekunki ze żłobka. Zaznaczyła, że nie ma pretensji o wypadek, tylko o to, że nie została o nim poinformowana wcześniej. Powiedziała, że urząd ani burmistrz nie dążyli do wyjaśnienia sprawy. Pismo pracownic odczytano publicznie. Opiekunki – podpisane pod skargą z nazwiska – pisały o „zastraszaniu pracowników, które ma miejsce od momentu powstania żłobka”.
W piśmie pracownice zawarły cały „przekrój” rzekomych zachowań zwierzchniczki co najmniej etycznie, ale i prawnie dyskusyjnych – od drobnych po podlegające paragrafom. Po wypadku dwulatki w żłobku pracownice miały być „nakłaniane do składania fałszywych zeznań na policji” w sprawie zdarzenia oraz do „poświadczenia nieprawdy poprzez nakłanianie podstępem do podpisywania dokumentów” m.in. ze wsteczną datą („procedura postępowania ze wsteczną datą ze stycznia 2019 r.”) i ”podpisywania zakresu obowiązków pod wpływem szantażu”. Dyrektor w piśmie została oskarżona o „łamanie praw pracowniczych i stosowanie mobbingu”. Atmosfera w pracy miała być zależna od zmiennych nastrojów dyrektor placówki. „Atmosfera, którą wprowadzała pani kierownik źle działała na pracowników”, co miało się „odbijać na dzieciach”. Niektórych pracowników miała wysyłać na przymusowe urlopy, ale opiekunki, mimo czasu wolnego, miały „pozostawać pod telefonem”, gdyby jednak były w pracy potrzebne.
Dyrektor miała się „wybiórczo interesować dziećmi” – „głównie tymi, których rodzice są wysoko postawieni, lub mają dobrze płatną pracę”. Miała także stosować nieadekwatne metody wychowawcze względem najmłodszych dzieci, które płakały za rodzicami i nie chciały się uspokoić – straszyła, że rodzice ich nie odbiorą, jak będą płakać i za karę sadowiła w foteliku w jadalni, dopóki się nie uspokoją. Kiedy dwuletnie dziecko nie chciało jeść, dyrektor miała wmawiać opiekunce, że chłopczyk jednak zjadł, a ona „nie ma instynktu macierzyńskiego”, co „odbiło się na samoocenie” podwładnej. Miała również zabraniać informowania rodziców o stanie zdrowia ich dzieci, gdy dziecko np. wymiotowało, miało gorączkę 38,5 stopnia, ciągle płakało za rodzicami lub nie chciało jeść. Na jednym z zebrań miała nawet przestrzegać pracownice, że „jak będą mówić prawdę o dziecku, to rodzice je wypiszą ze żłobka i nie będą mieć pracy”. Jednego razu miała także wydać polecenie „schowania zabawek do skrzyni na tydzień, bo dzieci za bardzo bałaganią”. W liście pojawiły się również zarzuty „kumoterstwa” – przyprowadzanie do żłobka rodziny: męża, dzieci, synowej i wnuków. Pracownice informowały, że dyrektor „przygotowuje synową do pracy”. Miała również „sama decydować, kto ma być przyjęty do żłobka, a przed rodzicami udawać, że burmistrz o tym decyduje”.
Opiekunki pisały „jak bardzo Pani kierownik jest nieodpowiednią osobą na powierzonym jej stanowisku”. „Jest zazdrosna o względy, jakie rodzice okazują opiekunom”. Gdy nie działała sprawnie klimatyzacja, a panowały upały, dyrektor miała polecić opiekunkom, żeby schładzały dzieci wodą z „przepłukanych butelek po środkach czyszczących”, do czego podpisane pod listem nie czyniły z obawy o maluchy. Po spotkaniu z dyrektor Centrum Usług Wspólnych, gdzie pismo również trafiło, gdy zwierzchniczka dowiedziała się o skardze, zagroziła, że „żadna pracownica nie dostanie nagrody ani podwyżki”. Jak relacjonują podwładne, jednego razu dyrektor kierowała w stosunku do nich inwektywy, krzycząc: „Co one mają w tych pustych łbach”. W razie potrzeby pracownice musiały „korzystać z ksera po kryjomu”, gdyż przełożona tłumaczyła, że nie ma pieniędzy; stąd też brała się potrzeba zakupu i przynoszenia do żłobka własnych worków do odkurzacza czy na śmieci, wymaganych materiałów edukacyjnych itp. Pracownice zarzuciły w piśmie swojej zwierzchniczce „łamanie prawa”, „manipulowanie ludźmi” i „chęć podzielenia załogi”. Skarżyły się, że „praca w żłobku, która na początku była radością, teraz jest koszmarem”. [To tylko niektóre zarzuty wobec dyrektor żłobka. Wszystkie stanowią cytat lub dokładną parafrazę z pisma opiekunek, odczytanego podczas emitowanej w czasie rzeczywistym i nagranej sesji rady miejskiej].
W piśmie pracownic pojawił się również zarzut, że podczas wyborów, gdy w żłobku był zlokalizowany lokal wyborczy, monitoring w tej placówce nie został zasłonięty, ani wyłączony.
Dariusz Lizak zwrócił się do burmistrza, by zbadał sprawę, czy rzeczywiście podczas wyborów w żłobku zamienionym w lokal wyborczy, był włączony monitoring. Należałoby w tym wypadku zbadać wykładnie prawną, gdyż np. w 2018 r., kiedy od maja zaczęło obowiązywać unijne RODO, szkoły i placówki zamieniane w obwodowe komisje wyborcze w niektórych miejscowościach otrzymywały dyspozycje z PKW o wyłączeniu monitoringu na czas głosowania. Zaś nowelizacja prawa wyborczego z tego samego roku przewidywała montaż monitoringu w każdym lokalu wyborczym, ale ostatecznie politycy wycofali się z tej nowelizacji. Wg RODO utrwalanie obrazu jest dozwolone, gdy przetwarzanie danych jest niezbędne do wykonania zadania realizowanego w interesie publicznym, a za taką sytuację można uznać wybory. Zapis monitoringu to element zapewnienia bezpieczeństwa podczas wyborów, a może się przydać także w związku z ewentualnymi incydentami na terenie komisji. Dzięki monitoringowi można również ustalić sprawcę np. włamania bądź szkód poczynionych w tym czasie. Stąd zarzut o monitoringu w żłobku w czasie wyborów powinien być zbadany pod kątem zgodności z obowiązującym prawem i przepisami.
Jak dowiadujemy się od rzecznik dąbrowskiej policji, Eweliny Fiszbain i zastępcy prokuratora rejonowego prokuratury w Dąbrowie Tarnowskiej, Witolda Swadźby, obie sprawy bada policja pod nadzorem prokuratury.
– Do prokuratury wpłynęło zawiadomienie w sprawie sytuacji, która mogła mieć miejsce wobec pracowników czy też dzieci w żłobku w Dąbrowie Tarnowskiej. To jest art. 231, par. 1 KK „Nadużycie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego” [Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.]. Komisariat w Szczucinie prowadzi dochodzenie z art. 160 par. 2 KK „Narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu” [Jeżeli na sprawcy ciąży obowiązek opieki nad osobą narażoną na niebezpieczeństwo, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.] – wyjaśnia prokurator Witold Swadźba.
Na potrzeby postępowania w Szczucinie potrzebna była opinia biegłego lekarza. Policja w Dąbrowie Tarnowskiej bada sprawę pod kątem ewentualnego mobbingu [Nadużycie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego].
Na razie dla dobra dochodzeń nie można podać szczegółów obu tych spraw.
Dyrektor żłobka odmówiła komentarza do wyjaśnienia zaistniałej sytuacji.
Niezależnie od dochodzenia Policji czy zawiadomienia prokuratury, rada miejska głosami radnych ustaliła termin rozstrzygnięcia tej drugiej skargi – pracowniczej – na 30 stycznia.
us