Nietrzymanie moczu. To się leczy!
Nietrzymanie moczu. W Polsce wstydliwy problem. A nawet tabu. Choroba dotyczy 1/3 kobiet ale tylko kilka procent z nich podejmuje leczenie.
Potrafimy rozmawiać o cukrzycy (choruje na nią 8% kobiet), nadciśnieniu (10-15%) a nawet depresji (20%) ale ten problem rozwiązujemy poprzez … rosnący w zaskakującym tempie rynek pieluch dla dorosłych!!! Tymczasem – jak przekonują specjaliści – choroba jest wyleczalna!
Rozmawiamy z dr n. med. Pawłem Szymanowskim, kier. Kliniki Ginekologii i Uroginekologii Wydziału Lekarskiego Nauk o Zdrowiu Krakowskiej Akademii im. A.F Modrzewskiego, prezesem Polskiego Towarzystwa Uroginekologicznego
– Większość ludzi jest przekonana, że nietrzymanie moczu to problem osób starszych. Tymczasem niedawno rozmawiałam z pacjentkę, która miała 27 lat. Wyjątek?
– Absolutnie nie. Problemy z nietrzymaniem moczu zaczynają się już między 20 a 30 rokiem życia. Mamy różne statystyki, ale szacuje się, że w tym przedziale wiekowym 8 -10% kobiet cierpi na nietrzymanie moczu. Po 65 roku życia choroba może dotyczyć nawet połowy populacji kobiet. Problem jest więc olbrzymi, narastający z wiekiem.
– Dlaczego tak się dzieje?
– To się wiąże z brakiem hormonów płciowych. Do uszkodzeń, które później powodują nietrzymanie moczu często dochodzi w czasie porodu. Potem mamy do czynienia z ciężką pracą fizyczną czy paleniem tytoniu, które powoduje chroniczny kaszel i wzrost ciśnienia wewnątrz brzusznego i – co ważne – niszczy struktury, które są istotne dla zamykania cewki moczowej czy utrzymujące narządy miednicy mniejszej na swojej pozycji. Gdy pacjentka przechodzi menopauzę zaczyna brakować hormonów płciowych, jakość tkanki łącznej bardzo się obniża i dlatego właśnie wtedy najczęściej pojawiają się problemy z nietrzymaniem moczu.
– Młoda pacjentka, z która rozmawiałam, długo nie mogła znaleźć pomocy. Zanim trafiła do Szpitala Św. Rafała w Krakowie była, jak mówi, zbywana bo „kobiety tak mają” i ”trzeba się nauczyć z tym żyć”. Bliscy także nie rozumieli, o co jej chodzi. A jej wypadały narządy wewnętrzne, gdy brała dziecko na ręce… Nie mówiąc już o nietrzymaniu moczu, które codzienne życie czyniło nieznośnym.
– I to jest najstraszniejsze w tym wszystkim. Duża akceptacja dla tego problemu jest niestety także wśród lekarzy. Polskie Towarzystwo Uroginekologiczne stara się to zmienić. Stąd kongresy, spotkania, warsztaty… Zależy nam bardzo, by zwłaszcza ginekolodzy i urolodzy zrozumieli, że to nie jest problem kosmetyczny, bo coś tam jest obniżone czy wypada. Mówimy o dużych dolegliwościach związanymi z oddawaniem moczu czy nietrzymaniem moczu, o problemach w życiu seksualnym, które z kolei przekładają się później na problemy w życiu rodzinnym. Choroba na tyle skutecznie utrudnia życie, że trzeba się nią zająć. Tymczasem do lekarza zgłasza się tylko niewielki odsetek pacjentek.
– Bo nie wypada?
– Przełamanie bariery wstydu nie jest proste. A zakładając, że tego typu problemy ma 30% populacji to w Polsce mamy około 6 milionów kobiet, które cierpią na choroby uroginekologiczne.
– A jak już się zdecydują iść do lekarza…
– …to nie zawsze uzyskują adekwatną poradę lekarską bo nie każdy lekarz wie, co z tym fantem zrobić.
– Tymczasem choroba jest wyleczalna w 90%.
– Statystyka zależy od stosowanych metod leczniczych . Np. taśmy podcewnikowe w leczeniu nietrzymania moczu wysiłkowego mają skuteczność sięgającą 95-96 %. Jedno jest pewne, skuteczność leczenia chorób uroginekologicznych jest bardzo wysoka. Oscyluje miedzy 85 a 95%. To, porównując z innymi dziedzinami medycy, wyjątkowo wysoka skuteczność. A my zamiast leczyć chorobę używamy materiałów chłonnych czyli pieluch. Niewiele osób wie, że rynek pieluch dla osób dorosłych w Polsce jest znacznie większy niż dla niemowląt. Jest wart najprawdopodobniej kilka miliardów złotych. Oczywiście materiały chłonne są bardzo potrzebne, ale one nie są rozwiązaniem dla pacjentów cierpiących na nietrzymanie moczu.
– A co jest rozwiązaniem?
– Rozwiązaniem jest skuteczne leczenia.
– Czyli?
– W początkowych stadiach choroby wystarcza fizjoterapia, w późniejszych pacjentki trzeba często operować, sięgnąć także po farmakoterapię. Metoda zależy od stanu pacjentki i zaawansowania choroby. Możliwości leczenia jest wiele.
– Jak bardzo obciążające dla organizmu są operacje uroginekologiczne?
– Mówimy o palecie kilkudziesięciu operacji, które można stosować w zależności od defektu, dolegliwości i wieku. Staramy się, żeby te operacje były coraz to mniej inwazyjne, czyli żeby były jak najmniej obciążające dla pacjentki i wiązały się z jak najmniejszym ryzykiem pooperacyjnym.
– Czyli np. przeprowadzane laparoskopowo?
– Zdecydowanie. Chodzi także o zmianę podejścia do leczenia niektórych chorób. W Polsce np. bardzo często usuwa się obniżoną czy wypadająca macicę. Wielu lekarzy uważa, że to jedna z podstawowych metod leczenia. Tymczasem tak nie jest. Gdy dochodzi do obniżenia macicy, problemem nie jest sama macica tylko aparat wiązadłowy, który utrzymuje ją w odpowiedniej pozycji. Jej usunięcie może być w przyszłości powodem jeszcze większych problemów, obniżania narządów miednicy mniejszej na przykład.
– Jak w takim razie utrzymać wypadającą macicę w dobrej pozycji?
– Na przykład poprzez wszycie w czasie operacji laparoskopowej odpowiedniego materiału alloplastycznego, czyli mówiąc kolokwialnie tasiemek, które przyszywamy do macicy i do wiązadła podłużnego przedniego na kości krzyżowej. I wtedy tenże materiał alloplastyczny zastępuje uszkodzone struktury wiązadłowe. Operacja jest mało obciążająca dla pacjentki i – co istotne – przywraca fizjologiczną, anatomiczna sytuacje w dnie miednicy.
– Wracając do pacjentki od której rozpoczęliśmy rozmowę. Jej problemy pojawiły się w czasie ciąży, a zwłaszcza po porodzie.
– Ciąża jest czynnikiem ryzyka, ale największym czynnikiem ryzyka będzie sam poród. W trakcie porodu siłami natury może dochodzić do uszkodzeń struktur powięziowych i wiązadłowych w dnie miednicy co oczywiście nie oznacza, że nie należy rodzić siłami natury bo cięcie cesarskie również obarczone jest wieloma ryzykami. Lekarze położnicy powinni być przygotowani na odpowiednie prowadzeni porodu. Chodzi o to , aby celem położnika było nie tylko zdrowe dziecko po porodzie ale również zdrowa kobieta, także w przyszłości. Pytanie brzmi: jak prowadzić poród, żeby uniknąć w przyszłości problemów uroginekologicznych. To jednak bardzo nowatorskie podejście co oznacza, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu, aby położne i lekarze zaczęli myśleć w ten sposób.
– Co to znaczy prowadzić poród tak, by uniknąć w przyszłości chorób uroginekologicznych?
– Najprostszym przykładem jest makrosomia dziecka. W czasie badania USG szacujemy jego wagę. Powyżej 4 kilogramów, a już na pewno powyżej 4,5 kg należałoby rozważy, czy nie byłoby jednak lepiej urodzić cięciem cesarskim. Ponieważ poród tak dużego dziecka siłami natury, nawet u dobrze zbudowanej, wyższej pacjentki może doprowadzić do defektów w dnie miednicy. To jest także kwestia prowadzenia porodów zabiegowych gdy w nagłej sytuacji lekarz jest zmuszony zastosować próżnociąg czy kleszcze. Chodzi o takie wykonanie tego zabiegu, by jak najmniej zaszkodzić nie tylko dziecku, ale także kobiecie.
– Dziękuję za rozmowę.
Iwona Sitnik-Kornecka