Oscarowe filmy w najbliższym czasie w „Sokole”
Kino „Sokół” w Dąbrowie Tarnowskiej zaprasza na dwa wysoko ocenione przez amerykańskich akademików (Oscary 2016) filmy. Pierwszy z nich – „Pokój” zaraz po Świętach Wielkanocnych (28-31 marca).
Produkcja irlandzko – kanadyjska w reż. Lenny Abrahamson opowiada niezwykłą, traumatyczną historię: Jack ma pięć lat, gdy dowiaduje się od mamy, że pokój, w którym mieszka z nią od urodzenia, nie jest całym światem.
Wychował się tu, myśląc, że po drugiej stronie ścian jest pustka. Teraz matka decyduje się powiedzieć mu prawdę i z jego pomocą podjąć walkę o wolność. Od prawie 6 lat są więzieni przez człowieka, który każe nazywać się Dużym Nickiem. Izoluje ich od świata, grożąc, że próba ucieczki zostanie ukarana śmiercią. Mama obmyśla niezwykle ryzykowny plan, którego głównym bohaterem ma być właśnie Jack. Wkrótce okaże się, że nie samo odzyskanie wolności jest największym wyzwaniem, ale konieczność odnalezienia się w niej i nauka życia na nowo.
Brie Larson za rolę matki w filmie „Pokój” została nagrodzona Oscarem w kategorii „najlepsza aktorka pierwszoplanowa”. Dziękując powiedziała: „Czuję się, jakbym urodziła się po to, żeby kwestionować wszystkie aspekty życia, jakbym była zagubiona w rzeczywistości, samotna i niemożliwa do pokochania. Wasze filmy sprawiły, że czuję się mniej samotna. Dziękuję.” W drodze po statuetkę Akademii wygrała z Cate Blanchet („Carol”), Charlotte Rampling („45 lat”), Jennifer Lawrence („Joy”) i Saoirse Ronan („Brooklyn”). Była to pierwsza nominacja do Oscara dla Brie Larson. Aktorka za „Pokój” wcześniej została nagrodzona m.in. BAFTą i Złotym Globem. Już w 2012 roku zachwyciła Roberta Redforda krótkim metrażem „The Arm”, który wspólnie z koleżankami również wyreżyserowała. Po festiwalu w Sundance, na którym produkcja dostała nagrodę specjalną, Redford miał powiedzieć, że Brie będzie kolejną Meryl Streep.
„Pokój” zachwycił wcześniej widownię w Toronto i wygrał tamtejszy słynny festiwal. Na Warszawskim Festiwalu Filmowym zdobył nagrodę publiczności. Brie Larson za główną rolę kobiecą została ponadto nagrodzona BAFTą, Złotym Globem.
Drugi z prezentowanych w „Sokole” na wiosnę film to zjawiskowa „Zjawa” z Leonardem Di Caprio (22-28 kwietnia) w reż. Alejandro Gonzáleza Inárritu.
Hugh Glass, główny bohater, szuka zemsty na ludziach, którzy zostawili go poważnie rannego po ataku niedźwiedzia.
Scenariusz „Zjawy” powstał na podstawie powieści Michaela Punkego „The Revenant: A Novel of Revenge” i legendy o Hugh Glassie, traperze, którzy został zaatakowany przez niedźwiedzia grizzly i, porzucony przez kompanów ekspedycji, samotnie przemierzył ponad trzysta kilometrów, by wrócić do domu. Podobno kierowała nim chęć zemsty i miłość. Między tymi dwiema emocjami rozpięta jest historia „Zjawy” i właśnie one są fundamentem westernu o samotnym mścicielu, kina wielkiej przygody, intymnej opowieści o utracie i żałobie oraz spektakularnego hollywoodzkiego widowiska z kaskaderskimi wyczynami.
Połączenie tak skrajnych konwencji nie razi – Inárritu jest zdyscyplinowanym i precyzyjnym reżyserem, który umie łączyć skrajności i z wyczuciem orientować aktorów w konkretnym, gatunkowym kodzie. W historii tak mocno skupionej na wędrówce bohatera mogą wprawdzie drażnić retrospekcje pełne upiorów z przeszłości i taniej metafizyki, ale z drugiej strony – tylko dzięki nim Inárritu wprowadza widzów w psychikę bohatera, podgląda jego motywacje i emocje. Bez nich „Zjawa” byłaby wydmuszką – krew i zamrożona gleba to jednak za mało na kino takiego formatu.
O jeszcze większe manieryzmy można by posądzać Emmanuela Lubezkiego, którego zdjęcia rok w rok zachwycają oscarową kapitułę. „Zjawa” to operatorski popis. Może nawet odrobinę bezwstydny, bo Lubezkiego „widać” w każdej scenie, w każdym precyzyjnie skonstruowanym kadrze, ujęciu z niebanalnej perspektywy, zaskakującej jeździe kamery lub jej nagłym zwrocie. I choć ego twórców przebija z ekranu, to jest w tę strategię wpisany ciekawy paradoks: gdyby koncept i jego realizacja były skromniejsze, film nie miałby takiej siły wyrazu.
Leonardo Di Caprio – laureat tegorocznego Oscara za pierwszoplanową rolę męską jest skupiony i uważny; poddany swojej postaci i własnemu ciału, które gra w „Zjawie” pierwszoplanową rolę. Jest ono zmasakrowane, zakrwawione, spuchnięte, gnijące. Kości ma połamane, z gardła wydobywa się chrapliwy szept. Di Caprio uniósł kreację bohatera, który zmaga się nie tylko ze światem, ale przede wszystkim ze sobą samym. Wartości i emocje, dla których warto przedzierać się przez lodowe piekło, odnajduje tylko w swojej głowie. I znów, jak w „Birdmanie”, przedmiotem zainteresowania staje się relacja między rzeczywistością a fikcją wykreowaną na potrzeby spektaklu. Tym razem w opowieści Inárritu nie ma jednak cienia ironii. Na kpinę pozwala sobie tylko John Fitzgerald (Tom Hardy); chciwy, egoistyczny, niemoralny traper stojący w kontrze do Glassa. Jest w Fitzu jakaś jednowymiarowość, która sprawia, że walka między nim a Glassem nie wydaje się równa. Hardy’emu starczyło jednak ekranowego czasu, żeby pokazać swoje aktorskie możliwości.
Bohaterowie „Birdmana” rozmawiali o tym, że nie ma we współczesnym świecie miejsca na zwykłe historie o ludzkich emocjach. „Zjawa”, mimo efektów specjalnych i aktorsko-kaskaderskich wyczynów, jest trochę taką właśnie opowieścią. Gdyby odrzeć ten film z naddatków obliczonych na frekwencyjny sukces, na ekranie zostałoby kilku zdesperowanych bohaterów i ich nagie emocje. Dla wielu widzów obcowanie z nimi byłoby pewnie równie niekomfortowe, co przyglądanie się naturalistycznym scenom przemocy. Innych usatysfakcjonują, bo z którejkolwiek strony by patrzeć, „Zjawa” jest dziełem świadomego artysty – z warsztatem w małym palcu, fachowcami na podorędziu i interesującą wizją świata w głowie.
DDK