Ul. Ogrodowa i kontrowersje stomatologiczne
Trudno było przewidzieć, ile kontrowersji może wzbudzić kwestia budowy ulicy Ogrodowej w Dąbrowie i zapewnienia opieki nad dziećmi w przedszkolach w czasie wakacji. Gorącą dyskusję, m.in. na ten temat prowadzili na komisjach radni miejscy.
Ponadto ważny głos „z zewnątrz” w sprawie, budzących od dawna kontrowersje, kontraktów stomatologicznych w SGZOZ zabrała lek. stom. Eugenia Sperka – Maciąg. W tym celu przyszła na posiedzenie komisji, bo – jak mówiła – po 40. latach pracy w przychodni ma moralne prawo wytłumaczyć radnym, dlaczego upadła stomatologia.
Pominięto natomiast kwestię opiniowania podwyżek dla radnych (zapewne jako „drażliwą” społecznie), którą notabene popierają sami zainteresowani, ale temat wróci na sesji.
O oświacie nie bez kontrowersji
Jednym z najważniejszych punktów posiedzenia była: „analiza ekonomiczna funkcjonowania szkół i przedszkoli na terenie gminy Dąbrowa Tarnowska za 2014 r. – opracowanie opinii przez Komisję ds. Oświaty, Kultury i Wychowania”. Ale zaczęło się od wniosku Magdaleny Ryczek dot. zabezpieczenia opieki nad przedszkolakami w czasie wakacji. Propozycję tę przekazali jej wyborcy – przede wszystkim młode małżeństwa z dziećmi. Magdalena Ryczek pytała, czy wprowadzenie takiej inicjatywy w życie byłoby możliwe, i z czym się to wiąże. Wnioskowała również, by przygotować ewentualną analizę w tej sprawie.
Z racji głównego punktu obrad, na posiedzenie przybyli dyrektorzy placówek oświatowych w gminie oraz dytektor ZOSiP Marian Gajda.
Jak można się było dowiedzieć z wypowiedzi dyrektorów przedszkoli z zapewnieniem takiej opieki przez całe wakacje może być problem, gdyż w tym czasie wychowawcy otrzymują należne im urlopy. Urlopy udzielane są właśnie w czasie wakacji, a nie roku szkolnego. Ściąganie w tym czasie wychowawców do pracy mogłoby się wiązać z konieczności zaoferowania dużo wyższej stawki. Nauczyciele mają 35 dni urlopu. Zabezpieczenie opieki, to także konieczność pracy innych osób, niż tylko wychowawcy (np. pracownicy kuchni, woźna, pracownik techniczny itp.). Oba przedszkola dyżurują w wakacje naprzemiennie, ale – uwzględniając urlopy – to nie wystarczy, by zabezpieczyć wszystkie dni.
– Ja nie chcę, żeby to było odebrane jako zarzut przeciw kadrze nauczycielskiej. Absolutnie nie. Jeżeli chcemy tu występować w interesach młodych rodziców, to należy tę kwestię rozważyć. Proszę o zainteresowanie się tą sprawą. – tłumaczyła Magdalena Ryczek.
W tej sprawie wywiązała się ostra dyskusja, ale nie na zasadzie wyrażenia opinii „za” czy „przeciw” (bo oczywiście radni generalnie popierali tę inicjatywę), ale szukania najlepszych rozwiązań.
– Nauczyciele mają urlop od 1 lipca do 15 sierpnia (6 – 7 tygodni). W jednym tygodniu przychodzi pół nauczycieli i w drugim pół nauczycieli (…). Do obecnego roku w wakacje przychodziły też dzieci z Ochronki. Jeśli włączymy Ochronkę, to mamy opiekę przez 11, 5 tygodni. Ale nie wiadomo, czy tak będzie. Oprócz nauczycieli musimy mieć zapewnioną wtedy: pomoc w kuchni, kucharkę i panią z obsługi. To jest sprawa do ustalenia. Trzeba jednak sprawdzić, jakie są potrzeby rodziców. – mówiła dyrektor Przedszkola nr 1 Maria Kazek.
Rada jest za tym, by do wakacyjnej opieki nad dziećmi włączyć też Ochronkę, która również otrzymuje dotacje oświatowe.
– Moja opinia jest taka, żeby włączyć w to Ochronkę. Pozostają dwa tygodnie, to da się jakość podzielić. – można było usłyszeć.
– Siostry zakonne dostają 700 tys. zł. dotacji. Siostry też powinny być na takim spotkaniu i się w to włączyć. – mówiła skarbnik Małgorzata Bąba.
Pytania dot. dąbrowskiej oświaty miał też Andrzej Buśko, który zauważył dysproporcje w finansowaniu szkół.
– Szkoła Podstawowa nr 1 na 50. uczniów na świetlice wydaje 141 tys. zł, a Gimnazjum nr 2 na 121. uczniów płaci 70 tysięcy. Skąd wynika ta różnica? – pytał radny.
– Chodzi o zatrudnienie. Jeden etat, a tam są dwa etaty z Karty Nauczyciela. Dlatego tak jest. Jeżeli się ma stażystę, to jedna osoba dostaje przez te pół roku minimalne wynagrodzenie. Dyrektorzy posiłkują się stażystami i osobami z Urzędu Pracy, żeby trochę zaoszczędzić. – nie ukrywał Marian Gajda.
– Teraz jest takie pytanie: czy potrzebni są dwaj nauczyciele tam, gdzie jest 70 dzieci, tak samo jak tam, gdzie jest 140 dzieci? – zastanawiał się Andrzej Buśko.
– Nauczyciele mogą pracować tak jakby bezpłatnie na świetlicy – dyrektorzy tak to organizują. Najczęściej w czasie ferii czy wakacji nie można zatrudnić nauczyciela. Trzeba im udzielić urlopu. Ferie są dniem urlopu dla nauczyciela. Gdyby nauczyciele pracowali w tym czasie, a Inspekcja Pracy by zrobiła „nalot”, to dyrektor otrzymałby karę. – mówił Gajda.
– Dodatkowe godziny wymagają dodatkowych nauczycieli. Nie można wziąć wtedy stażysty. Jest kolejna potrzeba na kolejne zatrudnienie na świetlicy, przynajmniej na pewien czas. Mamy teraz cztery oddziały 6 – latków i są też jeszcze oddziały 7 – latków. Automatycznie zwiększa się potrzeba żywienia. Prosiłyśmy z Panią dyrektor Wrzoskiewicz – Słonką o zatrudnienie przynajmniej na pół etatu w świetlicy i w stołówce. Jest bardzo dużo tych obiadów do wydania. Tak naprawdę to są dwa etaty – to są dwie osoby na ponad 300 obiadów dziennie. Dziękuję radnemu Andrzejowi Buśko, że poruszył tę kwestię. W „Pierwszym” gimnazjum jest właściwa liczba etatów, to u nas, niezgodnie z przepisami, jest mniejsza ilość etatów – mówiła dyrektor SP 2 Anna Fido.
Józefa Taraska próbowała ustalić, ilu rodziców byłoby chętnych korzystać z wakacyjnej opieki nad przedszkolakami i dociekała, czy jest w ogóle sens przygotować analizę w tej sprawie. Szybko jednak jej spekulacje ucięła Magdalena Ryczek.
– Ale przygotowanie analizy nie wiąże się z przymusem realizacji! Trzeba wystąpić do Ochronki. – mówiła Ryczek.
– Skoro biorą pieniądze, to też powinni się poczuwać do obowiązku, żeby te dwa tygodnie zapewnić – poparł pomysł Andrzej Buśko.
– Ja nie oczekuję, że Państwo zrobią cuda – Magdalena Ryczek zwróciła się do dyrektorów placówek oświatowych – i będą przymuszać kogoś do pracy. To tylko wniosek, a w trakcie analizy może być wypracowane rozwiązanie, które nie będzie krzywdziło nikogo. Bo Ochronka może porozmawiać z wychowawcami.
– Może nie ma sensu robić tej analizy. Niech wypowie się ktoś kompetentny, mamy tu dyrektorów placówek. Dyrektorzy z Ochronką mogą się spotkać i ustalić – tłumaczył Jacek Sarat.
W oświacie źle, czyli… jak zawsze
Dyskusja rozwijała się też wokół innych zagadnień związanych z oświatą w gminie.
– Dokładamy do szkół prawie 6 mln. zł. rocznie! Na co to dokładamy? Ale czy to jest efektywne? Z roku na rok to się wałkuje; te same tematy i nic się nie robi – mówił Stanisław Król.
Temat zszedł na „śliski” grunt zmniejszającej się demografii i przyszłości placówek oświatowych w tym kontekście (wystarczy się tu posłużyć przykładem gminy Tarnów i problemami wójta Grzegorza Kozioła związanymi z planami przekształcenia szkół). Ten sam problem może zaistnieć w Dąbrowie Tarnowskiej, zwłaszcza w przypadku małych szkół, gdzie uczy się znikoma liczba uczniów, a subwencje na oświatę maleją. Z kolei, w związku ze wzrostem kosztów utrzymania szkół, z roku na rok gmina coraz więcej dopłaca do placówek oświatowych.
Ten problem rzeczywiście „wałkowany” jest usilnie przez wszystkich radnych i każdego radnego z osobna; w każdym możliwym składzie rady miejskiej, każdej kadencji. Ale póki co, dyskusje te nie przynoszą większych efektów.
Nadmienić należy, że subwencje nie są w stanie, zwłaszcza w niektórych szkołach w gminie, pokryć kosztów pensji nauczycieli, którym gwarancje daje Karta Nauczycielska. Rząd nie widzi jednak w tym problemu i ciężar utrzymania placówek oświatowych, przy niewystarczającym zabezpieczeniu finansowym, prawie całkowicie zrzuca na gminy (dotyczy to oczywiście nie tylko Dąbrowy, ale każdej innej gminy).
– 12 dzieci w klasie nie utrzyma nauczyciela dyplomowanego – nie ma szans. Rachunek jest prosty (…). Mamy 54 dzieci, mamy naliczoną subwencję, ale dopiero na ten rok. Ale nie mylmy pojęć – to nie jest dopłata do szkół. Przedszkola są zadaniem własnym gminy. Miejsce po prostu dla dziecka musimy mieć. Akurat mamy dwa roczniki. Koszt przedszkoli wzrasta, ale też dostaliśmy 900 tys. zł. Tu przybywa, tam ubywa. Ministerstwo nie ma obowiązku dopłacać wszystkich kosztów dla nauczycieli, które gwarantuje Karta. – mówił Gajda.
– W Szarwarku mieliśmy 40. uczniów, a doszło 40 przedszkolaków, w Laskówce 51., a doszło 34. przedszkolaków. Wszystkie te szkoły, które zostały przekształcone potworzyły sobie przedszkola. (…) Podzieliliśmy środowisko nauczycielskie tymi przekształceniami [nauczyciele w szkołach publicznych mają gwarancje, które daje Karta Nauczyciela i wyższe pobory, a w szkołach przekształconych – niskie uposażenie i brak przywilejów – red.]. (…) Było wiele rozmów przeprowadzonych na temat łączenia szkół. Dzisiaj szkoła w Sutkowie – tam ani rodzice, ani uczniowie nie chcą słyszeć o połączeniu z Gruszowem Wielkim. To się ciągnie nie pierwszy rok, nie pierwszą kadencję. Wszyscy dyrektorzy szkół czynią oszczędności na energii, na opale. (…) – mówił Sarat.
Faktem jest jednak i to, co przypomnieli radni opozycji, że decyzje o szkołach podejmowano wspólnie w tamtych kadencjach, przy poparciu większości. Odciąć od odpowiedzialności mogą się wyłącznie nowe osoby w radzie. Przypomnieć należy bowiem, że zarówno w koalicji, jak i w opozycji są radni, którzy już sprawowali tę funkcję i akceptowali raporty w sprawie oświaty.
Jerzy Żelawski, jako nauczyciel, dobrze orientuje się w sprawach oświaty „od wewnątrz” i wie, jak znikomy wpływ na wiele spraw z nią związanych mają rady czy gminy, a jaki „centrala”. Mówił więc o ustawach (nie uchwałach!), które mają się nijak do rzeczywistości.
– To jest nie nasza moc, i nie nasza rola, by to zmieniać. – mówił Żelawski.
Następnie przedstawił „analizę ekonomiczną funkcjonowania szkół i przedszkoli na terenie gminy Dąbrowa Tarnowska za 2014 r.”.
Ponad 13 mln. zł. wyniosła subwencja, co stanowi prawie 190 tys. zł. mniej, niż w poprzednim roku. W 2014 r. subwencja na ucznia wyniosła ponad 5 tys. zł; o przeszło 600 zł. mniej niż poprzednio. 5, 5 mln. zł. do funkcjonowania placówek oświatowych dopłaciła gmina.
Potem Żelawski wymienił szkoły, do których gmina dopłacała najwięcej i te, na których – mówiąc kolokwialnie – udało się zaoszczędzić. Reszta analizy była niemal analogiczna, jak w zeszłym roku, różniła się tylko liczbami, gdyż generalnie wniosek (albo wyrok?) jest taki: w oświacie jest coraz gorzej. Sytuacja jest bardzo trudna. Brak pieniędzy na wynagrodzenia nauczycieli i na remonty. Wystarczy tylko na podstawowe funkcjonowanie. Prognozowanie liczby uczniów (i związanej z tym subwencji) jest zaś trudne, gdyż zależy od wielu czynników. Dzieci urodzone w danej miejscowości niekoniecznie pójdą tam do szkoły, czy przedszkola – w grę wchodzą przeprowadzki, emigracje, uczęszczanie do placówek poza gminą itp.
Andrzej Giza zwięźle podsumował wnioski i zalecenia wynikłe z analizy ekonomicznej. Gmina podejmie działania związane z utworzeniem żłobka; w związku z demografią trzeba będzie zmniejszyć oddziały szkół, proporcjonalnie do liczby uczniów, a w przyszłości nastąpi zmiana organizacyjna szkoły filialnej w Sutkowie, (widmo takiego posunięcia wisiało nad tą placówką jeszcze w poprzedniej kadencji).
Radna wie lepiej
Wrócił temat ewentualnych wspólnych inwestycji między gminą i powiatem. W poprzedniej kadencji przyjaźń między samorządami „kwitła” w najlepsze. Odzwierciedleniem tych wzorowych stosunków było słynne już podsumowanie radnego Józefa Lizaka, który skomentował kolejne, obopólne wyrazy wdzięczności zachętą do „buzi buzi”. Zmienił się burmistrz (w radzie nie ma już też Józefa Lizaka), a między gminą i powiatem popsuły się stosunki. Ani starosta, ani nowy wicestarosta nie chodzą już tak chętnie na sesję rady miasta (na co zwrócił uwagę niedawno radny powiatowy Wiesław Krajewski). Na wybrane obrady w powiecie czasem przychodzi burmistrz Krzysztof Kaczmarski; na ostatnich zaś był zastępca i sekretarz w jednej osobie, Stanisław Ryczek.
Józefa Taraska ponowiła zapytanie prawdopodobnie o ulicę i chodnik w Gruszowie. Ponownie nic z tego nie wynikło, gdyż została poinformowana, że to zadanie powiatu, a nie gminy. Powiat jednak, mimo apeli Wiesława Krajewskiego, nie uwzględnił inwestycji w budżecie, przy okazji poprawek. Starosta tłumaczył, że nie wynika to z niechęci do władz gminy, lecz z bardziej prozaicznego powodu – nie ma jeszcze projektu, a bez tego trudno o budowę i wpisywanie zadania do planów budżetowych.
– Powiat „ściągnął” to zadanie i tłumaczenie jest takie, że nie jest jeszcze zaprojektowane – usłyszała Józefa Taraska
– Starostwo powiatowe zwróciło się do gminy o zabezpieczenie środków na to. Wprowadzą to w ciągu roku. Nie ma projektu, bo projektant się wycofał – tłumaczył Stanisław Ryczek, który był obecny podczas obrad powiatowych.
– Wiem, że jest gotowy projekt – twierdziła Józefa Taraska – To do niczego nie prowadzi.
Pytanie zatem, kto ma rację: starosta Tadeusz Kwiatkowski, który tłumaczy, że wina jest po stronie projektanta, który wycofał się z zadania, czy radna Józefa Taraska, która przekonuje, że projekt jest gotowy.
Stomatolog zabiera głos ws. dąbrowskiej przychodni
Trudno było przypuszczać, że w dyskusji o gminnej przychodni (a konkretnie – o kontrakcie na stomatologię) pojawi się głos specjalisty, niezwiązanego z dąbrowską sceną polityczną. Na komisję przyszła lek. stom. Eugenia Maciąg, niegdyś kierowniczka poradni stomatologicznej w tej placówce. Jedyny zresztą stomatolog ze specjalizacją chirurga w dąbrowskiej przychodni.
Dotąd o przychodni wypowiadali się radni, a więc lokalni politycy, i obecny dyrektor Stanisław Świętek, który notabene za kontrakt stomatologiczny przychodni nie odpowiada, co zresztą podkreśliła Maciąg.
– Pracowałam w Publicznym Zakładzie przez 40 lat. Mam takie moralne prawo, by przyjść i wytłumaczyć radnym, dlaczego stomatologia padła w miejskiej przychodni – mówiła lek. stom. Eugenia Maciąg, która czytała medialne doniesienia na temat kontraktowania stomatologii w przychodni, i postanowiła to wyjaśnić z punktu widzenia osoby, która tam przez wiele lat pracowała i jest, co istotne, spoza kręgu politycznego.
Winni: były dyrektor i stomatolog? – padają oskarżenia
– (…) W 2014 r., w styczniu, Pani dyrektor [Małopolskiego Oddziału Wojewódzkiego NFZ w Krakowie – red.] Barbara Bulanowska wydała zarządzenie – tylko jeden etat kontraktować. Jeśli ja przez 15 lat byłam na jednym etacie w przychodni, i na pół etatu w Bolesławiu, ale w nowym tylko pół w Bolesławiu i pół etatu w Dąbrowie – mówiła lek. stom. Eugenia Maciąg, tłumacząc i wymieniając z nazwiska lekarzy i części etatu, jakie im przypadły wg nowego kontraktu. Stąd – jej zdaniem – „trzecia Pani doktor” (jak określiła Ją Maciąg i tak będziemy tę stomatolog nazywać dla uniknięcia ewentualnych roszczeń) „nie mogła kontraktować nic, bo miała pełny etat”.
– Jeżeli postanowiła pracować w Oleśnie, powinna dać wypowiedzenie w Dąbrowie. Tego poprzedni Pan dyrektor [Władysław Wcisło – red.] nie zrobił, bo uznał, że „po mnie to tylko popioły” – niech przychodnię „diabli wezmą”. Jak dyrekcja nowa pojechała na negocjacje, doszło do kuriozum. Trzecia Pani doktor została „wyzerowana” w NFZ, co jest równe z tym, że powinna odejść z przychodni, bo nie ma prawa leczyć pacjentów na NFZ. Pani doktor została „wyzerowana” i nic nie da aneksowanie – kontrakt przepadł. Został Pan doktor, ja dostałam tyle, że te punkty to jest cały etat jeden. Gdybym została jeszcze na tym kontrakcie w przychodni, to wtedy oni dodają punkty i dostali 30 % na dorosłych i 50 % na dzieci. NFZ w aneksie zwiększył punktacje, bo ja pracując na pół etatu w Bolesławiu, a NFZ „wypalił mi” 90 tys. punktów przy 200. dzieciach, co się nie da zrobić. – Pani Maciąg odniosła się również do informacji z mediów. – Nic nie było zgodne z prawem, bo jeżeli lekarz jest „wyzerowany”, to może tylko założyć działalność gospodarczą i tak pracować – wtedy od pacjentów bierze się pieniądze. Można to też rozwiązać inaczej – zatrudnić lekarza, który już ma kontrakt z NFZ. Pani doktor w żaden sposób nie może być zatrudniona. Przychodnia ponosiła w ten sposób koszty i nic z tego nie miała, bo Pani doktor nie może świadczyć usług na NFZ. I tylko były koszty. Tłumaczenie w mediach, że można aneksować, to jest nieprawda – komentowała informacje, jakie zostały udzielone mediom w tej sprawie. – Gdyby poprzednia dyrekcja odpowiadała na telefony od NFZ, to by wiedziała.
Lek. stom. Eugenia Sperka – Maciąg tłumaczyła, że „usługi ogólnostomatologiczne” i „ogólnostomatologiczne dla dzieci do lat 18.” to co innego, należy je odróżnić, chociażby dlatego że w tym pierwszym przypadku, wg wskaźników NFZ, lekarze nie muszą mieć specjalizacji. Na tym punkcie miały być – jak twierdzi dentystka – problemy na linii: jej córka (też stomatolog), a poprzednia dyrekcja.
– Moja córka była przez cały czas oszukiwana. Nawet, jak sprawa poszła do sądu i wygrała, to dalej były problemy. Tylko nieliczne specjalności się liczą (…). Specjalistykę NFZ przyznaje na powiat: 0, 5 etatu – chirurg, 0, 5 – ortodonta, 0, 5 – protetyka. Jeżeli Pani doktor w „Unidencie” kontraktuje specjalistykę, przychodnia nie ma już szans. Już w założeniu „starego” dyrektora [Władysława Wcisło – red.], bo wiedział, że nie może kontraktować, to założenie było takie, żeby „diabli wzięli” stomatologię. Stomatologia w przychodni padła i „diabli wzięli” stomatologię. Poprzedni dyrektor zrobił w porozumieniu z Panią doktor kontrakt taki, jaki zrobili, czyli zły. A potem nie wiem, dlaczego Pani doktor chce usilnie pracować – zarzucała Maciąg, tłumacząc jednocześnie „rozłożenie” kontraktów – „Unident” dostaje siedem, doktor Surowiec – jeden i przychodnia – jeden [etat – red.]. To jest strata pieniędzy dla przychodni duża. Jak odchodziłam z przychodni, to pacjenci pytali, czy idę na emeryturę. Jak się ma 60 – 61 lat nie chce się przechodzić na emeryturę. Odeszłam z przychodni i teraz jest problem, bo byłam jedynym chirurgiem w przychodni. To jest okropne dla pacjentów, okropne jest dla mnie, jako lekarki. Pacjenci do mnie przychodzą i pytają, co się dzieje? Po 40. latach pakuję się i wychodzę z przychodni, a pacjenci pytają. To jest najnormalniejsza w świecie złośliwość Pana dyrektora. Komu tak bardzo zależy, żeby tę przychodnię rozpieprzyć? Bo restrukturyzacja miała być, ale w rzeczywistości żadnej restrukturyzacji nie było. Mam takie pytanie do poprzedniej rady. Odchodzi księgowa – jednoosobowo operuje pieczątką i odpowiada jedna osoba za finanse. W 2010 r. my mamy dostać podwyżkę. Odchodzi księgowa i my nie mamy nic. Pan burmistrz mówi: „Ale Pani księgowa oddała pieniądze”. Ale nie zostały podliczone – mówiła stomatolog, nie kryjąc emocji. [Nie podajemy nazwiska księgowej, gdyż osoba, której sprawa dotyczy, nie żyje].
– Ktoś, kto za to odpowiada, robi taki bajzel i dostaje nagrodę i odprawę. Nagrodę, jak się przychodnię rozwala, to rozumiem – mówiła z ironią dentystka – ale dostał odprawę na emeryturze. A słyszymy: „polityka w przychodni”. Żadnej polityki nie powinno być w przychodni! (…) Trzeba nowemu dyrektorowi pomóc to rozwikłać.
Do szczegółowego i pełnego emocji, przemówienia doktor Maciąg odniósł się następca Władysława Wcisło, Stanisław Świętek. Świętek na wstępie zaznaczył, że nie będzie komentował spraw sprzed 1. maja 2014 r., czyli momentu kiedy nie był jeszcze dyrektorem przychodni. Zaznaczył, że jedna z wymienionych osób już nie żyje, druga zaś (Wcisło) nie pracuje i – jako nieobecny – nie może się odnieść do sprawy. Podkreślił, że radni mogą, jeżeli będą mieli takie życzenie, powołać biegłych rewidentów do zbadania sprawy, gdyż w przychodni nie ma nic do ukrycia. Zwrócił uwagę na błędy w nazewnictwie, które miała popełnić w swoim tłumaczeniu lek. stom. Sperka – Maciąg, gdyż to nie dyrektor, a prezes NFZ, wydaje zarządzenia. By nie przeciągać i tak bardzo długiego posiedzenia komisji, zapowiedział, że szczegóły ekonomiczne dokładnie wyłoży podczas pierwszych obrad Rady Społecznej SGZOZ, która ukonstytuuje się na najbliższej sesji.
– Nie chcę pouczać radnych, ale podstawy wiedzy muszą mieć, by zabierać głos w tej sprawie – mówił Świętek. – Ja stoję na straży pieniędzy publicznych. Robię wszystko, by te pieniądze były wydawane w racjonalny sposób. Praw ekonomii nie da się oszukać.
Kontrowersje wokół ulicy Ogrodowej
Nie mniejsze kontrowersje, niż sprawie przychodni, towarzyszyły próbie przeforsowania budowy ulicy Ogrodowej w Dąbrowie. Chodzi konkretnie o poszerzenie ulicy. Inwestorem byłaby gmina, ale ponieważ sama inwestycja ma dużo kosztować, z mieszkańcami rozmawiano o nieodpłatnym przekazaniu kawałków działek pod budowę drogi. Mieszkańcy nie wyrazili na to zgody.
Radni przypominali, że w podobnych przypadkach mieszkańcy innych regionów gminy oddawali niewielkie fragmenty gruntów na taki cel. Opozycja ostrzegała, że danie raz takiego przykładu, przeszkodzi w budowie kolejnych dróg, gdyż wtedy wszyscy będą się domagać opłat od gminy. Władysław Knutelski poinformował, że – jeżeli się tak stanie – będzie przypominał, iż opozycja opowiedziała się przeciw. Sama opozycja, dotąd raczej milcząca, pokazuje powoli, na co ją stać i już nie tak łatwo, jak na początku, przyjmuje wszystkie uchwały bez słów sprzeciwu. Trzeba jednak przyznać, że nie jest to weto dla samego weta, ale sprzeciw poparty konkretnymi argumentami.
Koalicja zaś dowodziła, że teraz pojawiła się okazja, która przez dłuższy czas może się już nie powtórzyć – drogę będzie można zbudować w ramach tzw. „schetynówek”. Poza tym 15 tys. zł. kosztują inwestycje, które można by określić jako „kosmetyczne”; wykonywane cyklicznie, by droga nadawała się do użytku.
Opozycja z kolei proponowała, by w ramach „schetynówki” naprawić inną drogę, zaś z tą inwestycją poczekać, gdyż wcale nie ma pewności, że mieszkańcy zdecydują się oddać grunty, mimo iż wyrazili akceptację dla tej inwestycji. Nie ma jednak nic na piśmie, a słowna aprobata nic nie znaczy. Proponowano więc, by zaprosić mieszkańców na dyskusję na ten temat. Zastanawiano się również, czy w pierwszej kolejności wykonywać drogę za 2, 5 mln. zł dla raptem ok. 20. mieszkańców. Argument ten podważył jednak Jerzy Żelawski, doskonale przygotowany do tej dyskusji, który twierdził, że z tej drogi, przez co najmniej pół roku, korzystać będą również właściciele ogródków działkowych (w liczbie 80 – 100. osób).
– Ta ulica jest specyficzna, bo łączy Warszawską z miastem – przekonywał Andrzej Buśko.
– O ul. Ogrodowej słyszymy już co najmniej od 10. lat. Jeżeli jest dziś taka możliwość wprowadzić do programów i mieszkańcy zgodzili się za 50%, i są uzgodnione kwoty, to prosiłbym radę, żeby się z tym wnioskiem zmierzyć. Innego miejsca nie ma. Albo nie wydajemy pieniędzy, albo pomagamy mieszkańcom. Nie chcemy pozyskać 700 tys. zł., bo nam żal 50. tys. zł. – mówił burmistrz Krzysztof Kaczmarski.
– Dyskusja jest wokół systemu, a nie kwot. My już więcej nie dostaniemy od nikogo bezpłatnie. Jak tu wypłacimy całą ulicę, to będziemy mieli zaraz całą górę takich wniosków. (…) To nie chodzi o to, że nam żal jest tych 50 tys. zł. – tłumaczył Jacek Świątek.
– Bo to było wszystko robione „na gębę”. A tu trzeba było zacząć od umowy – mówił Andrzej Buśko.
– Panie burmistrzu, o Pana tutaj chodzi, bo ludzie się „rozwarstwiają”; dzielimy ich i potem będą do nas przychodzić, że tutaj płacimy, a tam nie płaciliśmy – tłumaczył Władysław Knutelski – My będziemy, jako opozycja, to Wam przypominać!
– Były już takie sytuacje, że nie mieliśmy gwarancji, a głosowaliśmy ponad podziałami – zwróciła uwagę Bogusława Serwicka.
Temperatura dyskusji gwałtownie wzrastała, choć dyskutowano raczej rzeczowo i wymieniano trafne argumenty. Wiele do życzenia pozostawiała natomiast forma przedstawiania tych argumentów, gdyż radni do pewnego momentu wymieniali opinie bez zgłaszania chęci zabrania głosu. Pojawiło się nawet takie stwierdzenie, że „trwa dyskusja na „hura”!”. Prowadzący obrady Andrzej Giza zmuszony był dyscyplinować radnych. Jako przewodniczący posiedzenia musiał pilnować porządku podczas obrad.
Radni z obu stron sceny politycznej, zarówno doświadczeni i zasiadający w tych ławach od wielu lat, jak i nowi, przygotowali się do dyskusji, która swój dalszy ciąg – przynajmniej w postaci uchwały – znajdzie podczas obrad rady miasta.
Jak ognia radni unikali opiniowania uchwały dot. podwyżek diet, które chcą sobie przyznać. Tematu jednak nie unikną – wróci do nich na sesji.
Ula Skórka