Dzisiaj:
Wtorek, 24 grudnia 2024 roku
Dagobert, Mina, Sławomir, Sławomira, Wiktoria

Hotel złamanych serc

6 lutego 2013 | Brak komentarzy

Było to dawno temu, w czasach, kiedy dziadkowie dzisiejszych trzydziestolatków byli bardzo młodymi ludźmi. 27 stycznia 1956 roku wydano pierwszy wielki przebój Elvisa Presleya – Heartbreak Hotel. Świat oszalał.

Był to też pierwszy singel nagrany przez artystę dla wytwórni RCA Victor, a zarazem drugi utwór zarejestrowany po I Got A Woman. Zanim jednak do nagrania doszło, dwa miesiące wcześniej, podczas corocznej konwencji didżejów muzyki country w Nashville, dwudziestoletni Presley spotkał się z Mae Boren Axton, która przedstawiła mu ten, jak by nie było, o bluesowej proweniencji kawałek.


Elvis zgodził się go nagrać. Zarejestrowano go 10 stycznia 1956 roku, a współautorami utworu byli kompozytor i gitarzysta Thomas Durden oraz sam Presley. Przyszłemu królowi rock’n’rolla podczas sesji nagraniowej, oprócz własnych muzyków ze Scottym Moorem na czele, towarzyszył zespół The Blue Moon Boys ze świetnymi instrumentalistami, takim jak gitarzysta Chet Atkins oraz pianista Chet Cramer.

Producent Steve Sholes, jak mówił po latach, nie był przekonany, że piosenka odniesie jakikolwiek sukces, jednak, kiedy podczas sesji nagraniowej patrzył na przekonywującego w swej roli Presleya, myślał już inaczej.

Słów kilka o samym tekście piosenki, powstałym na kanwie prawdziwego zdarzenia, o którym doniosła gazeta The Miami Herald. Zdarzenie miało miejsce w jednym z tamtejszych hoteli. Samotny, jak można mniemać, zraniony emocjonalnie młody człowiek, zniszczywszy uprzednio wszystkie dokumenty identyfikacyjne, popełnił samobójstwo – wyskakując z okna. Pozostawił po sobie napisane na kartce tylko jedno zdanie: I walk a lonely street. Tekst Heartbreak Hotel nie był tym, do którego mogliby przywyknąć ówcześni, zwłaszcza biali Amerykanie średniego pokolenia. Im akurat nie mógł się podobać. To było odejście od słodkich śpiewanych historyjek, w których nawet, jeśli ktoś komuś łamał serce, to i tak było grzecznie i sympatycznie. Tekstowi było blisko do autentycznej i nieufryzowanej bluesowej poetyki.

Oto, o czym słowa piosenki mówiły: Odkąd moja kochana mnie zostawiła / Znalazłem nowe miejsce do zamieszkania / Na końcu ulicy Samotnej / W hotelu Złamanych Serc / Będę tam tak samotny, kochanie / Tak samotny, że będę mógł umrzeć / Chociaż zawsze jest tu tłoczno / Znajdzie się jakiś pokój dla kochanków ze złamanymi sercami / By mogli wypłakać swój smutek (…) / Łzy spływają z dźwiękiem hotelowego dzwonka / A recepcjoniści są ubrani na czarno / Cóż, oni byli tak długo na ulicy Samotnej / Że nigdy, nigdy nie będą oglądać się za siebie / I nie będą myśleć, że są tacy samotni, kochanie / Tak samotni, że mogliby umrzeć. / Więc jeśli twoja ukochana cię zostawiła / I masz historię do opowiedzenia / Po prostu przejdź się w dół ulicy Samotnej / Do hotelu Złamanych Serc (…) / Chociaż zawsze jest tu tłoczno / Nadal znajdzie się miejsce dla kochanków ze złamanymi sercami / By zamieszkali w swoim małym pokoiku / I myśleli, że są tacy… tacy samotni, kochanie / Cóż, oni są samotni.

Na drugiej stronie płytki znalazł się utwór I Was The One, ballada w popularnym stylu, praktykowanym wtedy przez murzyńskie zespoły wokalne. Singel z Heartbreak Hotel odniósł wielki sukces. Piosenka potrafiła tak bardzo zawładnąć wyobraźnią słuchaczy, że niemal natychmiast stałą się bestsellerem po obu stronach Atlantyku. Na początku marca 1956 roku znalazła się w zestawieniu popowym oraz country and western magazynu Billboard. Przez niemal dwa miesiące przewodziła obu stawkom. Co więcej, trafiła do czołówki tamtejszej listy rhythm and bluesowej i po Blue Suede Shoes Carla Perkinsa stałą się drugim utworem w historii, który tego dokonał. W Wielkie Brytanii singel był pierwszą notowaną płytką Elvisa. W maju 1956 dotarł do drugiego miejsca w tamtejszym zestawieniu i utrzymywał się na liście przez 22 tygodnie.

W USA singel szybko osiągnął sprzedaż przekraczającą milion egzemplarzy i stał się najlepiej sprzedawaną płytą roku 1956. Można by pytać jak to się stało, że Presley, że taki właśnie numer, że takie szaleństwo? W zbiorze felietonów Cylinder i adidasy, nieżyjący od lat znawca tematu – Roman Waschko tak o tym pisał: Tajemnicą sukcesu Presleya było to, że pojawił się na muzycznej scenie we właściwym czasie i z właściwą muzyką. Po okropnościach wojny świat potrzebował jakiegoś szaleństwa. Stary świat legł w gruzach, do głosu doszła młodzież i okazało się, że młodzi nie mają przy czym się bawić (…). Potrzebna była nowa muzyka, która dawałaby możność nie tylko tanecznego wyżycia się, lecz także działała na psychikę młodego człowieka. Obdarzony iskrą bożą Presley potrafił to robić, zresztą, znakomicie.

Krzysztof Borowiec


Skomentuj (komentując akceptujesz regulamin)